PSYCHOLOG TO TEŻ LEKARZ

„ Przejść drogę od strachu przed śmiercią do punktu, że ona być musi, a później jest spokój”

 – to powiedziała Beata, jeszcze dla mnie Pani psycholog na samym początku choroby. Chodziłem do niej jak jeszcze Basia żyła i zapisywałem różne jej myśli, by zapamiętać, stosować, by pomagały i leczyły. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę pisał tę książkę.

Niektóre myśli Beaty prawdopodobnie tak przyswoiłem albo po swojemu przetransformowałem, że są już moje. Tam, gdzie wiem i pamiętam, że to słowa Beaty, piszę o tym, bo chcę by było po prostu uczciwie wobec niej. 

Gdy tylko dowiedzieliśmy się, że to rak żre Basię, jeszcze tego samego dnia, postanowiliśmy poszukać psychologa. Pojechaliśmy na drugi koniec Wałbrzycha, bo tam miała być jakaś prywatna poradnia psychologiczna.

Były wakacje 13.08 rok…? i było zamknięte.

Co robić?

Postanowiliśmy wrócić do szpitala, z którego przed chwilą wyszliśmy z tym dla nas – wtedy – wyrokiem…  by coś robić, by nie poddawać się! 

W szpitalu na oddziale chemioterapii dowiedzieliśmy się, że na oddziale jest psycholog, do którego może pójść każdy chory i zapukaliśmy do drzwi. I tak poznaliśmy panią Beatę – psychoonkolog, która sobie siedziała za biurkiem i powiedziała – proszę. I tak się poznaliśmy. 

Beata powiedziała nam, że może do niej przychodzić cała rodzina i że jest dostępna dla nas wszystkich. I tak zaczęła się nasza rodzinna terapia, która trwała 7 lat.

Basia spotykała się z Beatą w czasie pobytu na chemioterapiach, a Kuba i ja chodziliśmy do Beaty, gdy tylko czuliśmy taką potrzebę. Dzisiaj mogę powiedzieć, że pani Beata, która od czasu odejścia Basi jest już dla mnie Beatą, przeprowadziła nas wszystkich przez ten trudny czas, bez niej było by nam zdecydowanie trudniej…

Ludzie według mnie mają jakieś dziwne opory – nie chcą chodzić do psychologa, psychonkologa. Robią wszystko, by udowodnić sobie i innym, że to nie ma sensu! Ja po 7 latach życia z chorobą wiem, że chodzenie ma sens!

Na samym początku, gdy tylko zacząłem chodzić do Beaty, byłem tak zestresowany, zagubiony, zrozpaczony, że Beata stwierdziła, że pierwszą osobą której trzeba pomóc jestem ja, powiedziała mi to po czasie… „Przyszedł do mnie pan w kurtce większej od siebie samego i kompletnie nie wiedział co ma robić dalej!”.

Tak, nie wiedziałem, bo skąd miałem wiedzieć? Z chorobą spotkałem się pierwszy raz w życiu i nie wiedziałem, jak z nią walczyć!

Pamiętam, że wtedy na początku Beata opowiedziała mi o rodzinie, która walczyła z chorobą swojej mamy. I przez cały ten czas cała rodzina pracowała z Beatą. A po odejściu mamy córka przyszła do Beaty i powiedziała: „pani Beato, to był dobry czas”.

Zapamiętałem sobie to zdanie i przez cały czas choroby strasznie bałem się tego zdania.

A po siedmiu latach choroby, gdy Basia odeszła, też powiedziałem Beacie: „pani Beato, to był dobry czas” .

Czemu pacjenci tak się boją psychologa?

Psycholog ma wiedzę, której my nie mamy i naprawdę może pomóc nam przejść przez ten trudny czas. Beata codziennie rano w szpitalu jest na obchodzie, a później w swoim pokoju od lat przyjmuje pacjentów – i młodych, i starszych, kobiety, mężczyzn  z rożnych zawodów i rodzin, i z różnym wyksztalceniem. Ma wiedzę i praktykę.

To nie jest wiedza uniwersytecka – to wiedza żywa!!!

My pacjenci i ich rodziny naprawdę nie wiemy, co robić i jak się zachować, jak walczyć z chorobą. Często się nam wydaje, że postępujemy dobrze, że wszystko co robimy to robimy dobrze! Taką mamy wiedzę, więc naszym zdaniem robimy dobrze.

Nie, nie robimy dobrze, mamy dobre intencje, ale to nie to samo. Wiedza psychologiczna jest inna niż nasze wyobrażenia. My musimy postępować często inaczej niż nam się wydaje. Na przykład, gdy unikamy rozmowy o śmierci. Uważamy, że z chorymi nie należy mówić o śmierci, że rozmowa o śmierci ich zaboli, że jest dla nich bolesna i trudna.

Pamiętam, że jak dowiedzieliśmy się że rak, usiedliśmy z Basią w kuchni i Basia powiedziała: musimy wszystko ustalić co z domem, kredytem, Kubą i co dalej, wiele organizacyjnych spraw.

Powiedziałem wtedy Basi, że nie musimy się z tym teraz tak spieszyć, że mamy czas. Na szczęście! Mieliśmy czas! Opowiadała mi jedna z koleżanek, że jej mama chora na raka, chciała z nią porozmawiać o śmierci, a ona powiedziała mamie: „mamo, jeszcze będziemy miały czas”.

Niestety czasu nie było – na drugi dzień mama zmarła. I ta koleżanka ze łzami w oczach mówi: „a może mama chciała mi coś ważnego powiedzieć?” I ze łzami mówi dalej: „i ciągle ją widzę jak stoi przy piecu kaflowym i mówi że chce porozmawiać. A ja mówię – jutro!”

Robimy to z niewiedzy, bo myślimy że tak jest lepiej, że o śmierci z naszymi chorymi lepiej nie rozmawiać, że to dla nich trudne, że to ich zaboli. A oni chcą o śmierci rozmawiać i prawdopodobnie podczas całej choroby sami ze sobą rozmawiają o śmierci i teraz chcą o tej śmierci rozmawiać z nami!

Powiedziała mi Beata: jak pani Basia chce rozmawiać o śmierci to niech pan z nią rozmawia. I tak z Basią często rozmawialiśmy o śmierci i nagle po rozmowie napięcie spadało, strach przed śmiercią znikał, następowało uspokojenie. I śmierć już nas nie bolała.

Nieraz myślałem jak to jest – rozmowa o śmierci a uspokaja, dziwne – wbrew logice – a jednak uspokaja i wycisza, często po rozmowie o śmierci potrafiliśmy sobie z Basią pożartować, bo oswoiliśmy ją i nie miała już nad nami władzy! Tej wiedzy nie miałem i postępowałem odwrotnie.

Dziękuję Ci, Beata.

Wiedza.

Mówić o śmierci.

Nie jestem w stanie tu wypisać wszystkich uwag, rad, które przekazała mi Beata! Wiem, że gdybyśmy nie chodzili do niej, to walczyć z chorobą byłoby nam zdecydowanie trudniej, dzięki Beacie nauczyliśmy się rozmawiać ze sobą podczas naszej choroby.

Beata przekonała mnie, że jakość życia w chorobie może być na dobrym poziomie  duchowym, mimo nieustającej fizycznej walki o życie!

Kiedyś, podczas kolejnego pobytu na oddziale chemioterapii, gdy przyjechałem po Basię, spotkałem Beatę i podziękowałem jej za wszystko. Powiedziałem jej, że bardzo mi pomogła i pomaga. Zapytała mnie na czym polega ta pomoc, że potrzebny jest jej komunikat zwrotny, bo przeważnie pacjenci nie mówią, jak te rozmowy z psychologiem wpływają na ich życie!

I przy następnej wizycie powiedziałem: ty mówisz co ja mam robić, a ja to robię! I koniec!

Dla mnie pójście do psychologa to pójście do lekarza, a nie na przyjemne pogawędki o swoich problemach. Ja do psychologa przychodzę po pomoc, radę i potem te wszystkie zalecenia wykonuję, tak jakby mi to wszystko mówił trener sportowy.  

Przychodzę po „duchowe tabletki” i wiem, że je trzeba przyjąć. Bo dla mnie psycholog nie jest od przyjemnego porozmawiania sobie i do domu… Trzeba łyknąć tę wiedzę i zastosować się do tych zaleceń!

Psycholog to nie lekarz, bo nie daje tabletek!

Lekarz – jak mówi Beata – daje receptę, a psycholog konsultuje ją z pacjentem!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!