ORZECH

…. Może te wszystkie obrazy, które są we mnie, te chorobowe i te zdrowe, łatwiej byłoby mi namalować, mógłbym wtedy oddać nastrój, emocje, strach i zagubienie.

Niestety malować nie umiem, zostają więc słowa, którymi trudno wyrazić wszystko… Nasza wspólna choroba sprawiła, że znaleźliśmy się w sytuacji, z którą nigdy nie mieliśmy do czynienia…Nie przećwiczyliśmy bycia w chorobie.

Właśnie po to tę książkę piszę, by osoby, które znajdą się w takiej sytuacji jak my, być może znalazły odpowiedzi i rozwiązania. W tej książce opowiadam historię naszej choroby tak po prostu, bo da się tę chorobę przejść godnie i da się żyć i cieszyć się życiem, nawet gdy jest to życie przez łzy. Było wiele osób, które nam pomagały w czasie choroby, lekarze, pani Beata psychoonkolog z którą teraz po odejściu Basi jestem na ty i nasze Multi Kulti i Chłopcy z Ferajny i wielu, wielu innych dobrych ludzi.

W  tym początkowym okresie to ja wspierałem znajomych i przyjaciół. Wiele razy mówiłem wprost albo przez telefon: wiesz, Basia jest chora, ma raka jajnika 3 stopnia z przerzutami, wodobrzusze – 10 litrów płynów w sobie, marker, którego norma 35 a Basia ma….  i jeszcze zapalenie płuc.

I wtedy głos ich się załamywał… płakali, dawali mi jakieś irracjonalne rady, co mam robić dalej. Paradoksalnie przez to, że musiałem ich wspierać i pocieszać, sam się mobilizowałem i dodawałem sobie sił.

I znowu kolejny telefon…

… może tym razem, nie będę musiał nikogo wspierać, już nie daję rady. W trakcie tych rozmów czuję, że oni mają cichy żal do mnie, że nie robię wystarczająco dużo, że zaniedbuję Basię, wymagają, ode mnie więcej niż mogę, może myślą, że jestem lekarzem? Rozumiem ich żal i pretensje do losu, że to spotkało ich ukochaną przyjaciółkę – ukochaną Basię.

Tak! I oni, i ja, nie wiemy jak w takiej sytuacji się znaleźć i nie wiemy jak nie dodawać sobie jeszcze większego bólu. Dzwoni Gosia – moja kuzynka. Uciekam z telefonem do ogrodu pod mój ulubiony orzech włoski, jest najdalej od domu i jest szansa, że Basia mnie nie usłyszy…

Gosia płacze, jej płacz mnie bardzo boli, nie wiem co robić. Jak ją pocieszyć.

A mnie? Kto mnie pocieszy?

Gosia podnosi głos i mówi mi co mam robić, mówi o jakichś ziółkach, o lekarzach, że ktoś bardzo długi czas nie jadł i prawie zagłodził się na śmierć, a przy okazji zagłodził raka, mówi coś o chemiach i daje mi rady, polecenia, sok z buraków do wypicia i zadania nie do wykonania. Mam świadomość jej bezradności. Gosia próbuje znaleźć rozwiązanie i złoty środek na raka!

Krążę pod orzechem z telefonem przy uchu, jak wściekły wilk i osaczam w wyobraźni tego raka, który jest w środku.

Widzę go!!!

Nie, nie postradałem zmysłów, wiem, że raka przy orzechu nie ma, to ja go personalizuję, dodaję mu cech ludzkich by było mi łatwiej z nim walczyć.

Wiem, że teraz, nawet gdyby się spersonalizował i stał się wielkim rakiem –  monstrum z wieloma głowami, ogonami, oczami i językami ziejącymi ogniem, to ja Rysio, Mały Rycerz w zbroi pokonałbym go. Wiem to na pewno! Nieraz będąc małym chłopczykiem wygrywałem z olbrzymami. Zawsze będąc w sytuacji zagrożenia, gdy atakowały mnie olbrzymy, więksi ode mnie, starsi chłopcy  – wpadałem w szał kontrolowany. Wiedziałem, że to jedyny sposób by wzbudzić w sobie moc. Biłem się z tymi olbrzymami i było mi obojętne, co się ze mną stanie. Zawsze byłem gotowy na wszystko, nie było żadnych granic, by obronić siebie,  wszystko mogło się zdarzyć! Wiedziałem, że mam wygrać! Na koloniach, gdzie mnie napadano, zawsze było kilku na jednego. Wstawałem po każdym upadku jak Batman, Robokop, Supermen.

I gdybyś wtedy pod orzechem był, ty raczku, gdybyś był potworem, którego do tej pory nikt nie pokonał, to ja byłbym pierwszy.

Wtedy tam pod orzechem, pan raczek stchórzył, ale końcu zabrał Basię i zginął sam.

A jednak…

A jednak 8 lat wyrwaliśmy mu…

8 lat życia – to dni, tygodnie, miesiące, lata. A w tych latach święta, urodziny, wiosny, zimy i jesienie i coraz krótsze i bliższe wakacje, nowe roczki i żegnanie starych, i dni w których skręciłem z Basią w lewo, i normalne zdrowe, szczęśliwe, z zapomnianą chorobą życie. Gosia już się uspokoiła.

Zabiliśmy dzisiaj raka. I wtedy tam, po rozmowie z Gosią pod orzechem, pomyślałem sobie raczku, że opowiem ci moją historię z wieku dojrzewania.

Moja historia z wieku dojrzewania. Dla ciebie raczku.

 Wiele lat temu w Opolu, spotkałem mojego kolegę, Rafała, z którym ćwiczyłem Judo. To był studencki klub, a ja byłem w nim najmłodszy. Byłem wtedy w technikum ogrodniczym na drugim roku. Wszyscy w klubie mówili do mnie mały, bo byłem mały i wszyscy ci studenci mną się opiekowali, a jeden to nawet dawał mi korepetycje z matematyki tak po prostu, za darmo.

Byłem mały i małym zostałem; miałem i mam 165 cm wzrostu.

Rafał mi wtedy powiedział: bardzo cię wtedy nie lubiłem, jak byłeś w klubie.

Dlaczego? Zapytałem. Bo nigdy z tobą nie mogłem wygrać.

Jak to, przecież wygrywałeś zawsze, tak jak wszyscy.

Tak wygrywałem, ale zawsze miałem wrażenie, że nie wygrałem, było w tobie coś takiego, że czułem, się tak jakbyś to ty wygrał. Ty zawsze wstawałeś, tak jakbyś był niepokonany!

I to jest opowieść dla ciebie, raczku.

Teraz ja będę walczył z tobą. I powiem ci tak: ty już przegrałeś, bo nawet gdy ja upadnę, to się podniosę. Przegrasz. I nawet, gdy mnie już nie będzie i będę tam, albo tam, albo w górze to wrócę tu do ciebie, wszystkimi moimi Bogami.

I ta książka jest tego dowodem, że walka się nie skończyła. Ja mam armię swoich ludzi, ja Mały Rycerz Rysio. Bo w końcu znajdą lekarstwo na raka i wtedy przegrasz już ostatecznie.

Bo zło zawsze przegrywa. Zapytaj więc Rafała, czy warto walczyć ze mną?

Z kim rozmawiałeś tak głośno Rysiu? A dzwonili z teatru, znowu coś tam pomieszali z tymi próbami, już nie mam siły, ciągle ten plan prób zmieniają!

Teraz zastanawiam się co poradzić tym wszystkim zestresowanym, zrozpaczonym przyjaciołom, którzy dzwonią i nie mogą uwierzyć, że ten pierdolony raczek dopadł ich przyjaciółkę. Co mają mówić, jak się zachować?

Myślę, że po pierwsze to uświadomić sobie, że ta najbliższa osoba z którą rozmawiają też jest w szoku i nie wie co robić, co mówić i od czego zacząć i  w ogóle…Ważne jest, by wsłuchać się i powstrzymać się od irracjonalnych rad i przekonywania co trzeba teraz robić. Dobrze jest pamiętać, że ta najbliższa osoba jest jeszcze w większym bólu i strachu niż my i nawet dobre rady, kategorycznie wypowiadane, tylko przyniosą większy ból. I, że ta osoba już kilka takich rozmów odbyła i jeszcze odbędzie – wy odkładacie słuchawkę a osoba towarzysząca czeka na następny telefon.

Pamiętam te trudne, płaczące rozmowy.  Były takie osoby, które prawie się na mnie obraziły, miały pretensje, że nie rozumiem ich bólu, że odrzucam ich dobre rady, które mi dają, bo im chodzi przecież o ich ukochaną Basię. A ja? – gdzie w tym wszystkim jestem ja? Ja, który w tej sytuacji jestem po raz pierwszy w życiu.

Rachunek jest prosty, wy odkładacie słuchawkę i już jesteście po a ja z tymi rozmowami będę musiał sobie dawać radę jeszcze przez kilka dni. Nie, nie mam pretensji, piszę tylko po to, by pokazać jak to jest po drugiej – mojej – stronie…

Co robić….? Myślę że zwłaszcza na początku słuchać i tylko słuchać!!! Nie dawać raczkowych porad. Słuchać i starać się zrozumieć ból.

I tylko wspierające milczenie. Bliskość, Czułość, Współczucie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!