TO NIE JEST KSIĄŻKA O RAKU

To nie jest książka o raku.

Na samym początku, zanim zabrałem się po długich namowach pani Beaty by opisać naszą historię i drogę z raczkiem przez 7 lat, myślałem, że będzie to książka o raku i o tym, jak z nim walczyliśmy.

Potem okazało się, że się z raczkiem zaprzyjaźniliśmy i zaczęliśmy żyć sobie razem – jak  jedno ciało. No i w trakcie pisania, książka mną zawładnęła i poprowadziła w inne rejony, obrazy – myśli. 

I tak powoli zaczęła żyć swoim życiem i stawała się historią:

Miłości

Naszej miłości

Basi i mojej  

I miłości Kuby.

I naszej rodziny

I tak powoli powstawała…

Naszej Trójcy Historia.

A rak? A rak stał się kimś, kto pojawił się przy okazji, jakby z boku, był w cieniu, silny i groźny, i wciąż determinował nasze życie.  

Być może ta książka odpowie na kilka pytań, które zadają sobie ci, którzy z rakiem muszą się zderzyć i z nim żyć. Z resztą nie tylko z rakiem, bo innych chorób, trudnych, ciężkich i tych śmiertelnych jest wiele.

Często mnie pytano: „Jak ty sobie dajesz radę, Rysiu?”.

Myślę, że po części na to pytanie w tej książce odpowiadam.

W tej książce gubią mi się daty, czasy, dni, a moja pamięć płata różne figle. I tak z jednego dnia robi kilka i odwrotnie!

Ale co najważniejsze, nie ma tu historii wymyślonych, to wszystko prawda. To kronika wypadków dobrych i złych, smutnych i radosnych, od całkowitego przygnębienia do wielkiej radości z każdego przeżytego kolejnego dnia.

 Z dnia w którym Skręciłem w Lewo, z odwiedzin naszych Multi Kulti, Z coraz Bliższych i Krótszych Wakacji i wielu innych dobrych chwil i dni, a przede wszystkim ze spotkania  dobrych ludzi!

Tak – to jest historia Naszej Miłości.

Teraz, po odejściu Basi wiem, że Wielkiej, Prawdziwej Miłości. 

I wiem teraz dlaczego mówiono, że jesteśmy dobrą  rodziną i idealnym małżeństwem.

Tak, dopiero teraz, niestety, to wiem. Bo kiedy się żyje obok siebie, razem, to często nie ma się tej świadomości, że się przeżywa Wielką Prawdziwą Miłość.

Chciałbym bardzo żyjąc z Basią i Kubą tę miłość umieć zauważyć! Wówczas mógłbym w tej miłości zanurzyć się do końca.

 Świadomość przeżywania Wielkiej Prawdziwej Miłości…

… cóż w życiu może być piękniejszego?

Dla mnie w jakimś sensie to nie jest książka, bronię się przed tą nazwą – książka.

Bo jeżeli książka – to strony, rozdziały, tytuł, twarda lub miękka okładka i opisane różne zdarzenia, tak – to jest książka, ale dla mnie to symbol, klucz.

To jest moja spowiedź w różnych odsłonach naszego, nie tylko chorobowego, życia.

I dlatego jest tutaj wszystko: naiwność, niedojrzałość, infantylizm, a może nawet mądre myśli i filozoficzne gadki, i miłość w różnych wymiarach i odsłonach, i jakieś próby eseju, wykładu albo jakieś dziwne wiersze i również to, co jest, i było głęboko w mojej, i naszej głowie w czasie pór roku, dni i nocy, i podróży, i domowego siedzenia przed telewizorem, i wspólnego obiadu.

I podczas tej opowieści-spowiedzi, my wszyscy jesteśmy prawdziwi i odsłonięci – cała Nasza Trójca i cała armia naszych wspierających nas – do końca dobrych duchów.

I tak my wszyscy powoli stajemy się książką: opowiadaną, śpiewaną, mówioną…

Pisanie tej książki dało mi odpowiedzi na wiele pytań. Bohaterami tej książki są wszyscy, którzy byli z nami i bohaterem jest też rak, który nas wiele nauczył.

Wiem jedno, że przed chorobą Basi, a właściwie przed chorobą całej Naszej Trójcy, bardzo chciałbym taką książkę przeczytać, taki reportaż – sprawozdanie z bycia w chorobie.

Bo to jest właściwie taki film autobiograficzny z samym sobą i dlatego wszystko tu jest poszarpane, nieliterackie, wymykające się formie i biegnące ku życiu.

I tak naprawdę nie rak jest tu najważniejszy i najbardziej groźny i to, że się z nim walczy i że kiedyś się odejdzie. Wszyscy kiedyś na coś odejdziemy, tak już jest.

Dramat jest w innym miejscu… w jakimś sensie nie w chorobie, może jak się z nią i z nim żyje…? W jakim miejscu i gdzie ten dramat…?

Odpowiedzi jest wiele…

Ja wciąż szukam, tych odpowiedzi do dziś. Gdybym przynajmniej znał część tych odpowiedzi wcześniej, to może by raka nie było, albo by mniej bolał, albo by był słabszy.

Chcę  powiedzieć, że z rakiem można żyć pełnią życia, mimo że czasem bardzo boli.

I myślę, że Basia pod tym by się podpisała. Bo bolało nas tak samo – mnie na szczęście fizycznie nie, ale kto zmierzy ból psychiczny…?

Książek o raku: jak walczyć, co robić, jak się nie poddawać, jest wiele, ale takich, jak przejść chorobę przez lata z rodziną z nieodłącznym wciąż stresem jest mniej. A my, mam wrażenie, w Trójcy kilku spraw dotknęliśmy i nauczyliśmy się.

 W najtrudniejszych momentach pomagała nam przetrwać nasza wiara, co wcale nie znaczy, że nie akceptujemy innych wiar i bez-wiar!

Życie książkowe, nawet gdy brutalne, dobrze się czyta. A życie prawdziwe, czasem – jest po prostu nie do czytania.

 „Że cię nie opuszczę aż do śmierci” – tak mówiliśmy sobie podczas ślubu w kościele i nic przez te 35 lat się nie zmieniło. Zobaczyłem ten kościół, w którym braliśmy ślub, niedawno  jak to zwykle w życiu bywa, przez przypadek, w Jeleniej Górze. I patrząc na ten kościół myślałem, czy tam w tym małym kościele jest jeszcze duch tego naszego wtedy tam szczęścia, czy tylko pustka? A może w tych ścianach żyją sobie jeszcze i oddychają nasze szczęśliwe, pełne miłości dusze i łączą – wciąż żywe – nasze oddechy. Kościół, a właściwie  kapliczka, jest już zamknięta, bo obok dobudowano duży, nowy kościół, może właśnie dla nas zamknęli ten malutki kościółek, byśmy mieli spokój i ciszę, i siebie tylko dla siebie.

W tej książce wiele razy się powtarzam. Wyrwanie tych powtarzających się myśli, opisów, obrazów z poszczególnych rozdziałów, jest dla mnie jak wyrwanie z siebie jakiejś części ciała, bo to, że się powtarzam to znaczy, że te obrazy tak wrosły we mnie, że już ich usunąć nie mogę i nie umiem. Są  również dowodem na to, że niektóre przeżycia są z nami w każdej sytuacji i czasie, już na zawsze. Są także dowodem na to, że czasem jedno zdarzenie przeplata się w naszym życiu przez lata i nas formuje, nieustannie uczy. W każdej opowiadanej historii te wielokrotnie opisywane zdarzenia, obrazy, mają inny kolor i są inaczej malowane.

A poza tym, to nie jest fabularna Naszej Trójcy Historia. Tę historię można czytać nie po kolei, bo tu żadnego czasowego porządku nie ma.  

Jest porządek duchowy, a ten nie podlega żadnym kategoriom, zasadom, rygorom i jest autonomiczny.

I każdy rozdział jest w jakimś sensie osobny i wspólny zarazem.

To jest moja spowiedź z choroby i dlatego czasem jest chaotyczna naiwna, pretensjonalna i nieudana. To jest  nasze życie, prawdziwe do bólu i pokazane, gdy kurtyna już opadła, a my jesteśmy oglądani przez dziurkę od klucza.

Chcę pokazać nasze życie, takie jakie było, nie tak literacko ładne, ale jak najbardziej prawdziwie, ze wszystkimi jego atrybutami. Radością i bólem, brakiem słów i oddechu i dlatego wszystko w tej chorobowej opowieści jest pomieszane na wielu poziomach.  

Bo życie ze śmiertelną chorobą może być piękne w każdym jego aspekcie i to od nas zależy, jak my je sobie ułożymy i co będzie dla nas ważne.

Bo łatwiej się żyje, gdy potrafimy się cieszyć życiem, nawet gdy ono boli…

Trzy Słowem Malowane Obrazy,  

czyli jak można czytać i dlaczego tak?

Pierwsze.

Chciałbym…

By ta książka nie była czytana po kolei,  rozdział po rozdziale, chociaż i tak można. Jeżeli miałbym coś proponować, a właściwie podpowiedzieć, to chciałbym, by traktować ją tak jak taki turystyczny przewodnik, jak takie różne obrazy powiązane ze sobą, które można czytać, tak jak w duszy gra i czyta się to, co w tej danej chwili intuicja podpowiada. Tak jakbyśmy czytali przewodnik np. po Holandii, wybieramy sobie miasta, galerie, muzea, trasy i kanały,  którymi chcemy popłynąć. Wybieramy jakieś miejskie ciekawostki, czytamy coś o przemyśle, ludziach i jak to z tymi rowerami jest?  

I w tym przewodniku na rożnych stronach pojawiają się co jakiś czas podobne informacje o miastach, muzeach, wystawach, galeriach i malarzach, i co jakiś czas jakaś informacja powtarza się, tylko inaczej i na innej stronie.

Drugie.

Tak np. jakby to była książka o przyrodzie w takim szerokim pojęciu…

Tytuł na przykład. Natura Włóczykija.

I są:

Opowieści o przyrodzie i o różnych przyrodniczych zjawiskach. Są nazwy roślin, ptaków, opisy, bagien, leśnych jeziorek, kwiatów pod ochroną i różnych leśnych zwierząt. I cały czas przewijają się rożne przyrodnicze tematy w różnych odsłonach, powtarzają się i to nie  przeszkadza bo można tę książkę otworzyć nagle na innej stronie i przeczytać nowy rozdział.

Grzyby… Albo noc spędzona w lesie. Albo wilki, rysie. Albo dziki.

Trzecie.

Archipelag.

Ta książka jest jak zwiedzanie wysp, na które podróżnik się wybiera w zależności od nastroju w danej chwili, intuicji albo potrzeby, że tu i teraz.

A później, jak nam o tym opowiada, to nie jest w stanie uniknąć tego powtarzania jak był na tych wyspach innych, bo one żyją, jego własnym wyspowym życiem.

I tak już musi zostać, nieprzewidywalna podróż, jak nieprzewidywalne życie… 

Chaotyczność w tej książce, pozbycie się literackiego światła, formy, szyku i stylu.

Mówienie co się dzieje w domu językiem choroby, bólu, zadyszanych, pourywanych, nielogicznych słów, obrazów, wymykających się literackim stylom.

Chciałem tę książkę napisać jak najbardziej życiem.

Życiem po prostu.

W radości, strachu, bólu i nadziei.

Nadziei, że gdy wszystko się wali…

To wciąż warto żyć.

Jadę pociągiem i patrzę,

I widzę pędzące pociągi…

I robię w myślach zdjęcia

I kocham…

Życie tu i teraz.

Znaleźć w życiu stały punkt.

Swoją gwiazdę polarną!

Jestem w ruchu.

BO WCIĄŻ WARTO ŻYĆ.

Szklarska Poręba, 26.09.2020, godz. 00:00

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!