29 października 2021

Jak czytać?

Wpisy / rozdziały ukazują się stopniowo. Po prawej stronie znajdziesz listę tych ostatnich. Możesz też wejść do listy wszystkich dotychczasowych wpisów poprzez kliknięcie „Blog” u góry strony. Jeśli to Twoje pierwsze spotkanie z „Naszej Trójcy Historią” wiedz, że książkę tę można, ale nie trzeba czytać liniowo od pierwszego do ostatniego rozdziału. Tworzą one swego rodzaju mozaikę – sieć, która wzajemnie się uzupełnia i ze sobą wiąże. Dlatego też można tę książkę czytać wybiórczo, tak jak Ci pasuje.

Poniżej wstęp do książki.

Drogi Czytelniku, jeśli szukasz książki o tym, jak wyleczyć się z choroby nowotworowej, odłóż tę książkę. Szkoda Twojego czasu. Jeśli potrzebujesz usystematyzowanej relacji o tym, co robić, by pokonać chorobę osoby bliskiej, też mocno się rozczarujesz. Człowiek, który To napisał, jada na śniadanie kwiaty mniszka lekarskiego z własnego ogródka, nosi kurtkę większą od siebie samego i wiecznie szuka w swoim plecaku karteczek, które stanowią pamięć zewnętrzną jego umysłu. Kubizm analityczny zamiennie z syntetycznym w jakimś stopniu ilustrują stan tegoż umysłu. Dlatego nie zdziw się Czytelniku, że czasem nie nadążasz, nie stresuj się, że straciłeś wątek. To nie ma większego znaczenia. Gdy zdasz sobie sprawę, że część tych treści powstawała w samym oku cyklonu, w epicentrum chorowania, w gmatwaninie emocji, pewnie zrozumiesz, że trudno było o inny, uporządkowany przekaz.  Zwykle książki o chorobie nowotworowej powstają po czasie, gdy autor nabiera dystansu do zdarzeń związanych z chorobą. W tym przypadku było inaczej: pisanie stanowiło pewnego rodzaju autoterapię, odbywało się równolegle do chorowania Pani Basi. Dla mnie stanowi to dużą wartość, ponieważ mimo chaosu jest ilustracją żywych emocji, prawdziwych, najcenniejszych. Autor pisząc dany fragment, nie wiedział jakie będzie zakończenie, ważne było aby robić TERAZ najlepiej jak się potrafi. 

Kiedy Ryś pojawił się w moim gabinecie po raz pierwszy wiedziałam, że najpierw muszę wesprzeć jego a dopiero potem żonę. Blady, prawie przezroczysty, w tej swojej przeogromnej kurtce wyglądał na bardziej schorowanego od Pani Basi, której stan też nie był dobry. Bardzo się bał – to pewne – i już pojawił się w mojej głowie plan: wyciszyć, wesprzeć, zmotywować do odpoczynku… Tymczasem to ledwie żywe stworzenie chce walczyć, on przyszedł po plan, konkretny pomysł, jak Basię zmobilizować do wstawania, „ bo nie chce się ruszać, bo tylko leży i warczy, i pić nie chce”. Stworzył mi się przed oczami obraz niewielkich rozmiarów rycerzyka w za dużej i za ciężkiej zbroi, który usiłuje machać przyciężkim mieczem w walce ze smoczydłem – raczydłem. Zdaję sobie sprawę z tego, że w tym momencie całe zastępy psychologów, psychoterapeutów i psychoonkologów złapią się za głowę gdy to przeczytają. Zachowałam się całkowicie nieprofesjonalnie. I zupełnie nieksiążkowo. Wyjęłam kartkę i punkt po punkcie napisałam rycerzykowi jak ma wyglądać trening żony, tzn.: ilość kroków po przedpokoju, wymachów rękami i nogami i tym podobnych bzdur. O to mu najwyraźniej chodziło. Rozluźniły się rysy twarzy. Odrzucił z łomotem ogromniasty miecz. Wziął z wielką ostrożnością kartkę i szczerze podziękował. Już nie był bezsilny. Oprócz banialuków (do których przyznałam mu się długo później i za które serdecznie przepraszam) otrzymał coś, co mu było wówczas najbardziej potrzebne – nadzieję. 

I tak zaczęła się nasza wspólna praca: Ryś wpadał do gabinetu, zdejmował plecak i mówił, jednocześnie szukając po wszystkich jego zakamarkach niezbędnych karteczek z zapisanymi pytaniami, spostrzeżeniami. Bardzo szybko przeniknęłam do świata tej rodziny. Do tego uroczego domku w którym pani Basia z niepokojem wypatruje ukochanych kotów, gdzie na parapecie kwitnie żyworódka  – prezent od Rysia –aktora- ogrodnika, gdzie jeden z kredensów to istny sezam, skarbiec pełen paciorków i kamieni, z których gospodyni wyczarowywała biżuterię. Ale to także dom, w którym Rysiek źle odstawiał czajnik i za to dostawał burę, Kuba nie ścierał po sobie okruszków, przez co strasznie martwił mamę i w którym czasem ktoś potajemnie płakał, krzyczał z bezsilności do poduszki. Lęki – potwory często zawładniały Panią Basią, wówczas zamieniała się w rybę rozdymkokształtną, taką co to jej ciało zawiera substancję trującą tetrodo toksynę.  Przez te wszystkie lata wspólnego życia Ryś – dawniejszy rycerz Basi postanowił schować zbroję gdzieś głęboko w piwnicy i ustępować Basi, by nie pękła ze złości. Taką rolę grał nasz aktor wiele, wiele lat, choć bliski był odejścia. I wtedy przyszedł rak…

… i wszystko stało się wspak. I była z tego nieraz ogromna awantura. No bo niby jak mogłoby być inaczej? Rysiek wytargał zbroję i miecz – i zapytał „ jak tym się walczy?” Ja tylko przypomniałam mu, że to należało do niego. 

Dzień po dniu, oswajaliśmy lęki ryby rozdymkokształtnej. Zamieniła się w kota. Naszego, oddziałowego, na którego się czeka i który ma swoje zdanie, umiejętnie, elegancko po basiowemu wyrażane. Miała dar opowiadania. Historie były niesamowite; wzięte z życia, czasem makabryczne ale okrutnie śmieszne. Potrafiła słuchać. I wspierać, tak nienachalnie, czego ja – oddziałowy wspieracz też doświadczyłam na własnej skórze, gdy życie zabolało. 

Ta książka nie jest o raku. Rak stanowi tu jedynie narzędzie. Jest o miłości. Do żony i męża, którzy skostnieli w nieswoich rolach. Jest o ludziach – ludkach, którzy kręcą się wokół sceny, którzy nigdy nie dostaną Oscara ale bez których przedstawienie nie odbyłoby się. Dzięki nim na święta był zastawiony stół, kiedy Pani Basia nie miała sił by stać, igła wbijana w skórę nie bolała, pytanie zajmujące głowę w nocy dostawało odpowiedź. 

Jest to książka o relacjach międzyludzkich. O tym, że człowiekowi jest niezbędny drugi człowiek: nie jutro a dziś, nie daleko lecz blisko, nie pouczający a słuchający. 

To książka o tym, by nie czekać na lepszy dzień, nie oczekiwać ozdrowienia, cudownego finału lecz, jakby to powiedzieli skoczkowie : „ skupić się na najlepszym oddaniu skoku”. 

Pani Basia ( mam nadzieję Rysiu, że nie masz mi za złe, iż o tym tu wspomnę) powiedziała tuż przed odejściem, że czas choroby był najlepszym czasem jej życia. Jestem przekonana, iż chodziło tu o życie prawdziwe, nie udawane, poczucie bycia kochaną łysą, tęgą i spoconą. W otoczeniu troskliwych przyjaciół, odsianych od klakierów i obłudników. Poczuła się wreszcie kobietą, wcale nie słabą, mimo że osłabioną. 

Ta książka jest o mężczyźnie, który ma uczucia, emocje i je wyraża. Czasem płacze. Mężczyźni czasem chcą płakać. 

Ta książka jest też o psychologu – Pomagaczu, który uczy się od takich ludzi jak Basia i Ryś. Dziękuję Wam za to, że w relacji z Wami czułam się szanowana. Dbaliście o mnie, jakby chcąc zrekompensować mi dźwiganie Waszych ciężarów. Niezwykle ważne w mojej pracy jest to, kiedy pacjenci dają informację zwrotną odnośnie podjętych działań. Wy zawsze to robiliście. Ryś robi to po dziś dzień, Pani Basia zapewne też, po kociemu, ukradkiem. 

Choć kurtyna już opadła, reflektory już pogasły a aktorzy zeszli ze sceny, opowieść  Rysia trwa nadal. W teatrze nadal toczy się życie. Trzeba ściągnąć kostiumy, zmyć makijaż, posprzątać. Przygotować się na następny dzień. 

                                                                 B. 

error: Content is protected !!