ZACZĘŁY SPADAĆ PŁYTKI

 Zaczęły spadać płytki – nie ze ściany – zaczęły spadać w ciele….

Zawsze myślałem, że płytki – to do łazienki, garażu, albo na balkon, no i płytki CD.

O płytkach krwi, inaczej trombocytach, nie wiedziałem nic! Wiedziałem, że są ciałka białe, czerwone, ale jakieś tam trombocyty we krwi?

Od trzech lat Basi spadają płytki – jakieś trombocyty, raz są w normie, raz nie – taka jest natura płytek. Bagatelizujemy ważne sygnały, więc chodzenie do lekarza takie sobie, nieregularne. Bo po co.

Życie.

BORNHOLM.

Jedziemy z Basią na wakacje. Spełniają się moje kolejne marzenia, duńska wyspa Bornholm. Jeszcze jako student, pracując nielegalnie w Szwecji w Helsingborgu, marzyłem, by popłynąć na tę wyspę. Z wielu powodów to się nie udawało, jednym z nich była kasa, a właściwie jej brak.

Teraz mamy pieniądze, ja mam, my mamy pieniądze!

Do dzisiaj, gdy orientuję się, że mnie na coś stać, czuję się skrępowany i speszony, bo mam  świadomość, że są ludzie, których na to nie stać i  wiem naprawdę, co oni czują!

Teraz mnie stać na spełnianie marzeń.

Na Bornholmie będziemy tydzień.

Wyjeżdżamy z Wałbrzycha około 14, bo prom na Bornholm odpływa w nocy, około 24 z wyspy Rugia w Niemczech.

Droga spokojna, jedziemy tylko Basia i ja. Ostatni odcinek drogi do Rugii, jedziemy dosłownie sami. Sami na autostradzie. Spokój – cisza – deszcz.

Jest rok 2011, koniec czerwca.

Uwielbiam te nasze podróże samochodem po Europie, kiedyś z Kubą – teraz sami. Zatrzymywanie się gdzie popadnie, stacje benzynowe, campingi, restauracyjki, często  zbaczaliśmy z drogi – w dzikość. I zawsze kawa i coś słodkiego, małe miasteczka, lokalna kuchnia i ludzie, którzy patrzą czasem na ciebie jak na zjawisko. A ten skąd się tu wziął? Na autostradzie szybciej, ale mniej kolorowo, szaro.

Deszcz ciągle pada –  noc. Ostatnie tankowanie w Niemczech, bo w Danii benzyna jeszcze droższa. W porcie ustawiamy się w długiej kolejce samochodów – na prom. Noc – światła – wielkie latarnie portowe świecą, a my w samochodzie i słuchamy sobie Tadeusza Nalepy i Barry’ego White’a.

Wygłupiamy się, gadamy, gadamy i gadamy.

Oprócz wielu przyjemnych wspomnień, z tych wakacyjnych podroży, to te nasze ciągłe gadanie wspominam najcieplej. Może to prawda, że jak w małżeństwie jest o czym gadać, to dobrze.

Wjeżdżamy na prom i idziemy coś zjeść, znowu radość i szept wewnętrzny: stać cię na to, Rysiu.

Zajmujemy jakieś przypadkowe miejsce. Ja wciąż chodzę po pokładzie i cieszę się jak dziecko. Przypominają mi się inne promy i inne wyjazdy – patrzę w morze… Uwielbiam patrzeć przed siebie w góry – w morze – w dal…

Na promie kołysze. Ludzie rzygają, morska choroba. Bardzo bym chciał, by tylko takie choroby były. Choroby, które mijają jak się dopłynie do brzegu, a potem można dalej iść płynąć i jeść…

Duńczycy, Niemcy, Polacy zajmują wszystkie – bez pardonu wolne miejsca –  nawet psy siedzą!

W walce o wolne miejsca wszyscy Europejczycy równi. Polacy ani gorsi ani lepsi. Zawsze w takich sytuacjach zastanawia mnie, dlaczego my Polacy traktujemy siebie gorzej. Poziom agresji w walce o wolne fotele u wszystkich Europejczyków równy, bo mój rasowy piesek ważniejszy od jakiegoś polaczka. Niech mój rasowy piesek sobie siedzi, a polaczek niech sobie stoi. I to jest równość!

Rano – Ronne – największy port i miasto na wyspie – wyłania się z porannej mgły, ale widok – warto patrzeć w dal. Wakacje na obcej ziemi. Ronne to bajka.

„Domki kolorowe, jak z Jasia i Małgosi braci Grimm, farbowane krwią z wieloryba na czerwono, małe, białe – sfilcowane” – to zdanie podrzuciła mi Basia jak pisałem, a może zawieszę je sobie nad łóżkiem na pamiątkę mojej Basi…

Domki zbudowane z cegły, którą skradziono z jedynego zamku na wyspie. Widzieliśmy później ten zamek, a właściwie jego ruiny. Rozebrali go mieszkańcy, nie Polacy! Cegła do budowania jest potrzebna wszystkim i jak jej nie ma, każdy miejscowy naród się po nią pochyli.

Jest 7 albo 8 rano. Jesteśmy na miejscu – Allinge. Noc nieprzespana –  idziemy spać! Po jakimś czasie wstaję – nie mogę spać –  chcę zwiedzać świat.

Basia wstaje – idziemy zwiedzać. Białe łabędzie na brzegu, dookoła woda. 

Jestem szczęśliwy – uwielbiam morze.

W restauracji rybnej, obżeramy się rybami do zemdlenia. W takiej restauracji płacisz jakąś kasę, no i jesz ryby w różnej postaci, na rożne sposoby na kwaśno, słodko, słono, ciepło, zimno. Łakomstwo zabija twój żołądek.

Bornholm – wspaniały,

Kiedyś w innym czasie – nie choroby, może opiszę ten nasz szczęśliwy bornholmski czas.

To były nasze ostatnie szczęśliwe i zdrowe wakacje.

Szczęśliwe, bez choroby…

Chodziłem tam dużo sam.

Basia siedziała z książką, czytała, a ja do niej dochodziłem i odchodziłem. I opowiadałem co widziałem, a Basia mówiła, co przeczytała i co się działo wkoło…

Później się dowiedziałem, że już wtedy czuła się bardzo źle!

Minął nasz 5 dniowy pobyt.

Chciałbym na ten szczęśliwy nasz Bornholm raz jeszcze z Basią powrócić…

Sen na Bornholmie… Basi. Opowiedziany. Kuba pochyla się nade mną i szepce mi do ucha

„masz raka!” I nic więcej.

Rak pojawi się za rok.

Da się to jakoś racjonalnie wytłumaczyć?

Podobno Basia mi ten sen opowiedziała dokładnie. Nie pamiętam! Bagatelizujemy nie tylko sny…

Odpływamy z Ronne… Sztorm, deszcz i wysokie fale. Nie boję się sztormu. Jest kapitalnie. Ja w uniesieniu. Spełniło się moje kolejne marzenie! 

Jeszcze tylko zakupy w Niemczech, bo taniej i proszki do prania lepsze – taka równa Unia dla równiejszych, jak u Orwella i jedzenie dla naszych 4 kotów, też lepsze niż u nas i do  ukochanego domu. Do Wałbrzycha.

Sen rakowy zapomniany i wyrzucony z pamięci jak wszystko, co zdarza się za wcześnie, jak złe, niepokojące wyniki badań bo życie się toczy, nie ma czasu na jakieś sny i niepokoje i że jakieś płytki spadają.

W domu w Wałbrzychu czekał na nas Kuba z obiadem.

Prezenty, wspomnienia, wrażenia.

Ja ciągle w narkotycznym bornholmskim śnie.

Dochodzimy z Basią do wniosku, że najwyższy czas zadbać o siebie.  Trzeba dobrze jeść, spać, ćwiczyć! Jedziemy do dietetyczki, pani Mai, do Wrocławia. 

Dostajemy specjalne zalecenia i zabieramy się za siebie.

Któregoś dnia Basia myjąc zęby, zauważyła wewnątrz jamy ustnej jakieś krwawe wybroczyny. Do dentysty! Dentysta mówi, że wszystko jest ok.

Wiedząc, że mogą to być płytki, jedziemy natychmiast do laboratorium.

Wynik: 7 tysięcy. Norma od 150 do 440!

Dzwonimy do pani doktor hematolog, która cały poprzedni czas kontrolowała te płytki. Na szczęście jest w swoim prywatnym gabinecie.

Decyzja – do szpitala, ale Basia iść nie chce i wyprasza u pani doktor, że może zostać w domu, pod warunkiem, że „będzie leżeć i  pachnieć”, jak mówi pani doktor, bo może się pojawić skaza krwotoczna, a wtedy natychmiast trzeba do szpitala, bo jeżeli ma się jakieś  wrzody, to one mogą pęknąć i z powodu niskiego poziomu płytek krwi – krew zalewa organizm. I koniec!

Jest 02.09.2011, piątek.

Dopiero teraz dociera do mnie, jak ważne są płytki – trombocyty. Przez te wszystkie lata, gdy spadały płytki, nic do mnie nie docierało. Teraz już wiem, że te płytki są  żółte i żyją tylko 7 dni i potem umierają.

Wieczór.

W teatrze, gram Winnetou. Basia leży w domu, teraz ta wiedza o płytkach teraz mnie przytłacza, źle mi się gra.

Wracam szybko do domu. Czekamy co dalej, wiedza o płytkach nie pomaga!

Stało się – jest skaza krwotoczna.

Wygląda to tak, że na ciele jest dużo takich czerwonych podbiegłych krwią zadrapań.

Basia opisuje to tak: takie małe krwawe przecinki, jakby ślady po pazurkach myszki albo szczurka.

 Jeżeli wewnątrz organizmu jest jakiś wylew, to kaplica!

Jedziemy do szpitala z wiedzą, czym to grozi. Wtedy po raz pierwszy Basia mówi: to już koniec, nogi mi się ugięły!

Na szczęście, podczas tej 7 letniej choroby Basia powie to jeszcze nie raz…

SOR

Na szczęście mało ludzi. Jakoś tak się dzieje, że lekarz z SOR-u wychodzi do nas. Już wyraźnie widać podbiegnięcia krwawe, na szyi, ramionach i na odsłoniętej klatce piersiowej – lato.

Nerwy…

Lekarz nam tłumaczy, że to nic takiego i namawia nas, byśmy z powrotem pojechali do domu. Mówimy, że boimy się tego wylewu.

Widzę w oczach Basi strach i śmierć. Wiem jak wygląda śmierć w oczach, widziałem ją u mojej mamy. Tego się nie zapomina! To kolejny obraz z naszej choroby, który chciałbym zapomnieć. 

Śmierć w oczach Basi!

Interweniuję zdecydowanie – zachowuję się nie po swojemu i jakoś udaje mi się przekonać lekarza i Basia wchodzi do gabinetu, ja za nią. Lekarz wyprasza mnie, bo Basia ma być w gabinecie sama. Nie chcą mnie wpuścić do środka. Rozmawiam z pielęgniarzem, że muszę być z Basią, bo ona gubi się z zeznaniach, a ja wiem co i jak. Po krótkiej rozmowie z pielęgniarzem wchodzę jednak do gabinetu, chcę wyjaśnić, dlaczego wchodzę. Pielęgniarz wchodzi za mną i świadomie, żałośliwie, perfidnie, tak uważam przekręca moje słowa. To mnie jeszcze bardziej rozstraja i boli.

Ostra wymiana zdań z pielęgniarzem. Tłumaczę lekarzowi, że w tym stanie w jakim jest Basia, ja muszę być obecny! Robi się gorąco, pielęgniarz wciąż agresywny. Wyraźnie mnie prowokuje, mam wrażenie, że pokazuje, kto tu jest panem, żadnej empatii i zrozumienia. Czuję się okropnie, bo wiem, że mam przed sobą bezwzględnego, nieuczciwego człowieka i ciągle widzę oczy Basi. Na szczęście pojawia się drugi ratownik –  starszy i zawodowo spokojnym głosem z empatią wycisza sytuacje. Wiek, doświadczenie, czy po prostu dobry człowiek? Dziękuję Panu – Panie Dobry Ratowniku.

Wychodzę z gabinetu. Jestem zdenerwowany, rozżalony i nie mogę zrozumieć, co to za przepisy, że osoba tak poważnie chora musi być sama w sytuacji, gdy nie jest w stanie wyjaśnić, co się z nią dzieje.

Czy ktoś mi ten absurd wytłumaczy? Okropny pielęgniarz wychodzi z gabinetu. Idzie spokojnie przed siebie. Jestem za nim.

Teraz!!!

Jestem jak w transie, nie jestem w stanie mu wybaczyć tego okrucieństwa! Idę za nim, by rzucić się na niego. Czuję się bardzo silny. Wiem, że mnie nikt nie zatrzyma. Pokonam wszystkich. I gdy już mam napaść na niego – widzę siebie  nad nim, jestem jak ptak szykujący się do ataku, jakby  moje ciało oderwało się ode mnie. Widzę siebie nad nim – mając równocześnie świadomość, że  jestem –  tu fizycznie na ziemi – za plecami pielęgniarza.

I nagle słyszę głos, jakby z góry. 

Zostaw. Daj spokój!

Nie! To nie poetycka wyobraźnia. Tak po prostu było.

Schodzi ze mnie napięcie – uspokajam się. Wracam pod gabinet.

Co się stało, nie wiem. Jeżeli zdarzają się interwencje z góry, to wtedy, tam w szpitalu, taka interwencja była. Pierwszy raz w życiu coś takiego poczułem.

Pielęgniarzu okrutny – nawet nie wiesz, że ktoś z góry cię uratował.

Nie wiem, czy pracujesz dalej na pogotowiu. Nie rób tego więcej!

Jest godz. 00:30. Noc.

Basia zostaje przyjęta na oddział. Zostawiam pielęgniarkom na wszelki wypadek numer mojego telefonu…

Schodzę do samochodu. Dzwonię do Kuby – mówię, że jest bardzo źle. Boję się, myślę, że to naprawdę koniec!

Takie sytuacje strachu i tego, że nie wiadomo co będzie dalej – jeszcze nie raz się powtórzą.

Kuba przyjeżdża w nocy ze wszystkimi rzeczami – zostanie na dłużej…

Rano jedziemy do szpitala, udało się przeżyć noc Basia w nocy dostała transfuzję płytek, bo było zagrożenie życia.

Z relacji Basi: w nocy przyszła Pani doktor i powiedziała: pani stan jest bardzo poważny, czy zgadza się pani na transfuzję płytek?

Basia opowiadała później, że pani doktor była bardzo podobna do Basi szefowej z sądu. Basia od lat jest kuratorem sądowym dla dorosłych, i nieraz musiała pisać sprawozdanie o swoich podopiecznych.

Basi w tym stresie coś się pomyliło. „Wydawało mi się, że to jest moja szefowa i pomyślałam wtedy: ja nie mogę umrzeć, bo jeszcze muszę napisać sprawozdania.”

Racjonalne myśli – przed irracjonalną śmiercią.

Nienapisane sprawozdania… czy dlatego udało się uciec śmierci?

Płytki żyją tylko 7 dni, a potem trzeba podać kolejną transfuzję.

Trombocyty są żółte – widziałem w kroplówce.

Podczas podawania drugiej transfuzji, nastąpił wstrząs, wysoka temperatura, ogromny ból głowy i trzeba było przerwać transfuzję. Na szczęście, wszystko dobrze się skończyło.

Po wyjściu ze szpitala, Basia, regularnie chodzi do kontroli. Płytki się huśtają i Basia dostaje ogromne ilości sterydów.

W październiku Basia ląduje ponownie w szpitalu, tym razem na onkologii – pododdział hematologia.

Musiałem z teatrem jechać do Zabrza, a potem do Lublina i Basia byłaby ponad 3 dni sama. Argument, że Basia będzie w domu sama zadecydował, że Basię przyjęto do szpitala. Z Zabrza i Lublina dzwonię do Basi. Jestem spokojny, w szpitalu Basią się dobrze opiekują.

By się połapać i dowiedzieć, co w końcu dzieje się z tymi płytkami, jedziemy do Wrocławia do eksperta od płytek. Basia dostaje kolejne leki – immunosupresanty.

Jest to okres, w którym Basia bierze ponad 40 różnych tabletek dziennie.

Immunosupresanty i sterydy mogą spowodować uaktywnienie się albo pojawienie chorób nowotworowych.

Nieznana choroba wciąż się ukrywa.

Kolejna wizyta u znanego ginekologa. USG dopochwowe nic groźnego nie wykazuje, a więc dalej nie wiadomo, co się dzieje. Powszechną wiedzą jest, że spadanie płytek może być zapowiedzią chorób immunologicznych – RZS, reumatyzm, nowotwory i inne…

Dalej nie wiadomo co się dzieje.

Dużo rożnych badań –  dlaczego wciąż spadają płytki – odpowiedzi, nie ma. Badanie przeciwciał jonowych coś wykazuje, ale co się dzieje dalej nie wiadomo. 

Kolejna podejrzenie, że coś jest z wątrobą.

Transaminazy bardzo wysokie. Siedzimy w szarym korytarzu z tymi bardzo wysokimi wynikami tych transaminaz w ręku. Rozdygotani. Basia dzwoni do pani  dr. od płytek u której leczy się prywatnie od wielu już lat, z pytaniem co robić i słyszy: Musi pani znaleźć sobie innego lekarza – od wątroby.

… musi pani znaleźć sobie innego lekarza…

Tak sobie myślę, czy lekarz, który leczy cię od wielu lat, prywatnie, nie może ci  podpowiedzieć, do kogoś masz się udać? Nie może pokierować dalej?

Po co to piszę?

Piszę to po to, by lekarze wiedzieli, że czasem, te ich reakcje i zachowania, bolą nas przez lata!

Oni też nie chcieli by być tak potraktowani jak my!

Bo czy dr A. S musiała pójść na oddział kardiochirurgii i na OIOM, gdzie Basia leżała?

Nie, nie musiała! I nie musiała kilka razy dzwonić do Wrocławia w sprawie Basi.

Ja wiem jak się Basia czuła, gdy wylądowała na oddziale wewnętrznym, gdy spadały płytki i wiem jak Basia  czekała z nadzieją, że pani dr od płytek przyjdzie, bo przecież leczy Basię od lat prywatnie i coś wspierającego powie, może tylko dwa zdania, które wystarczą, jest piętro wyżej, na innym oddziale.

Nie! Nie przyszła! Szkoda… Widziałem, jak Basia to przeżywała. 

Kolejna zmiana lekarza.

Tym razem profesor hepatolog i specjalista chorób zakaźnych w jednym, znowu wyjazdy do Wrocławia. 

Jest Styczeń 2012.

Profesor daje skierowanie na USG jamy brzusznej, które wykazało powiększone za aortalne węzły chłonne! Prośba lekarza wykonującego USG, by profesor hepatolog, specjalista od chorób zakaźnych i ogólnopolski konsultant od chorób zakaźnych, sprawdził co się dzieje.

Profesor nie sprawdził!        

Basia przestaje brać sterydy.

Pojawia się swędzenie całego ciała, którego kolejny profesor angiolog z Wrocławia, chirurg naczyniowy, nie jest w stanie zdiagnozować.

Badania dopplerowskie wykluczają zatorowość.

Basia pije duże ilości mięty, pojawiają się bóle podbrzusza i gazy.

Później dowiadujemy się, że te wszystkie objawy – mogą zapowiadać pojawienie się choroby nowotworowej, a sterydy i immunosupresanty ją uaktywnić.

Po drugim USG,  którego wynik jest gorszy od pierwszego lekarz, który je robił irytuje się, bo lekarz prowadzący, hepatolog profesor, te wyniki pierwsze zignorował.

A jak pojawiły się wysokie transaminazy, pani dr hematolog powiedziała: niech pani sobie poszuka dobrego hepatologa.

No tak, pacjent, który chodzi prywatnie przez lata, ma sam poszukać! Dobre! W międzyczasie Basia dostaje skierowanie na biopsję wątroby, też Wrocław, ale do biopsji nie dochodzi, ponieważ szpitale we Wrocławiu są zarezerwowane – w tym czasie we Wrocławiu odbywają się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej i na wszelki wypadek kilka szpitali jest wyłączonych!

Po drugim USG trafiamy do Wrocławia do profesora onkologa który mówi, że nowotworu nie ma na 95%, o czym piszę w rozdziale „Niekończąca się opowieść –  paczki”.

Po wizycie we Wrocławiu u onkologa Basia dostaje skierowanie na laparotomię zwiadowczą. Skierowanie wypisuje lekarz od którego zaczęła się walka z spadającymi płytkami, dr hematolog.

Laparotomia będzie w Wałbrzychu.

Po tym, co usłyszeliśmy od profesora we Wrocławiu, że na 95% nowotworu nie ma, nie do końca mogłem zrozumieć po co Basia chce się otwierać. No cóż chce – więc tak będzie. Było dla mnie jasne, że do niej należy decyzja!

Basia w szpitalu.

Jestem trochę niespokojny ale staram się żyć normalnie, podczas pobytu Basi w szpitalu odkurzam cały dom. Uwielbiam odkurzać. Wiele pań i panów się dziwi, jak można lubić? Ja  lubię. W ogrodzie zbieram jeżyny, które są do kawy lepsze niż ciastka.

Operacja.

Gdy już wiedziałem, że jest po – pojechałem na chwilę do Basi. Spokojna rozmowa ot tak gadamy sobie. Widzę, że jest zmęczona. Idę do domu. Pamiętam, że po powrocie ze szpitala spotkała mnie przed domem sąsiadka, pani Jola i zapytała mnie: panie Rysiu, czemu pan jest taki smutny?

Czy byłem smutny? Nie wiem, chyba tak, może coś smutnego było we mnie? Pamiętam to bezradne stanie przed domem.

Wieczorem coś mnie tknęło i postanowiłem, że rano w tajemnicy przed Basią pojadę do szpitala i zapytam co po tym otwarciu wiadomo. Nie wiem dlaczego pojechałem, przecież wyników histopatologicznych jeszcze nie było. Zawsze po takich intuicyjnych zachowaniach zastanawiam się, dlaczego tak zrobiłem.

Intuicja?

Intuicja jeszcze nie raz da znać o sobie!

Od ordynatora usłyszałem: jest źle, na razie nic więcej nie wiemy. Czekamy na wynik hispatu. I jeszcze jedno – powiedział mi ordynator – niech pan nic nie mówi żonie, bo jest bardzo wystraszona. Intuicja – u Basi też? Poszedłem z tą złą informacją w sobie do Basi. Nie zdziwiła się, że tak wcześnie, o 8 rano jestem w szpitalu. Dziwne, przed chorobą by zapytała – dlaczego tak wcześnie przyszedłeś…

 13 Sierpnia.

Po zmianie opatrunku.

Basia ma zmieniany co jakiś czas opatrunek, bo blizna po laparotomii jakoś nie chce się zagoić. Idziemy po wynik hispatu.

Jest!

Otwieramy kopertę!

Rak!

No tak, mówi Basia. Można było się spodziewać!

No i co z tego, że 13 sierpnia. Co z tego, że trzynastka. Trzynastki zawsze były nasze…

13 lipca ‘83 w Jeleniej Górze oświadczyłem się Basi – 13 różami

13 października 1984 roku braliśmy ślub o godz. 13/ 13

13 to nr Basi mieszkania w Jeleniej Górze, ul. Przeskok 1/13

13 nr miał Kuba jak się urodził

13 nr stolika, pierwsze wspólne wakacje, tylko we dwoje, Jastrzębia Góra.

I wiele, wiele, innych trzynastek…

A teraz 13 sierpnia…. Czy o coś tu chodzi, czy jakaś magia, czy taka sobie wyliczankowo – magiczna zabawa.

13 Sierpnia 2012.

A teraz jak to piszę jest 31.03.2019,  a Ty, Basiu, żyjesz i jesteśmy w trójkę.

A przecież po tym jak wykryto ten nowotwór 3 stopnia z wodobrzuszem, to już wtedy medycznie i statystycznie powinnaś, Basiu nie żyć. Statystyki…

 Więc, może ta 13…

Później po czasie się dowiedziałem, jak już Basi z nami nie było, że jak Basi miano podać pierwszą chemię to zastanawiano się, czy chemia, czy hospicjum, a więc znowu…

13 Sierpnia….

Biorę kopertę z wynikiem hispatu i idę do ordynatora, by mi wyjaśnił o co chodzi i co mamy robić dalej? Nic nie dociera do mnie  co mówi, próbuję sobie to wszystko poukładać w głowie, ale mi się nie udaje. Pytam raz jeszcze… lekarz się irytuje i staje się nieprzyjemny.

Drogi panie doktorze…

Ja to co usłyszałem od pana – usłyszałem po raz pierwszy w życiu!

Proszę mi dać prawo do zdenerwowania  – jesteśmy tylko ludźmi. Ja pana trochę rozumiem, ale nie jestem pewien, czy pan rozumiał mnie.

Ja wtedy byłem słaby, zagubiony i świat mi się zawalił. Potrzebowałem wtedy cierpliwości i  empatii, a nie irytacji…To pan, panie doktorze, w tych sprawach ostatecznych miał doświadczenie, nie ja. Pan takie złe informacje przekazywał wiele razy.

Mi zawalił się świat, a pan prawdopodobnie spokojnie mógł wypić kolejną kawę.

I jest tak…

Basia żyje, ja żyję…

– a pan odszedł.

Wiele osób mówiło, że był pan dobrym lekarzem,  ale czy gdyby pan wiedział, co się z panem stanie, mówiłby pan wtedy do mnie cieplej, spokojniej?

Nie mam żalu do pana –  przez te 7 lat dużo się nauczyłem, tylko bardzo chciałbym już nie spotykać się z takimi reakcjami personelu medycznego. Role zawsze mogą się odwrócić.

13 Sierpnia 2012 RAK. 

A więc jesteś… będziemy z tobą walczyć i zaprzyjaźniać się…

Będzie druga operacja, usunięcie nowotworu we Wrocławiu. O niej w innym miejscu.

Była inna opcja leczenia: najpierw cytoredukcja, a potem dopiero operacja. Zmniejszyć gada, wysuszyć, by go potem łatwiej ciachnąć.

Wtedy o jedną operację byłoby mniej. Do tej opcji nie doszło.

Dlaczego?

Kolejne pytanie, na które nie będziemy już nigdy znali odpowiedzi.

Kto tak zadecydował? Los  – przypadek?

Stało się. Idziemy dalej! Bo może paradoksalnie tak stało się lepiej.

Na co należy zwrócić uwagę!!!

  1. Spadają płytki inaczej trombocyty
  2. Swędzenie całego ciała
  3. Bóle podbrzusza i gazy
  4. Duża ilość sterydów
  5. Immunosupresanty
  6. Jedne i drugie mogą uaktywnić chorobę nowotworową
  7. Sprawdzić, czy marker nie jest podwyższony.
  8. Badać się ginekologicznie. Basia to robiła i badanie nic nie wykazało. Tak bywa.
  9. Uczucie jakby życie uchodziło, poczucie słabości. Tak to opisuje Basia. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!