ROWEREK

Choroba już jakiś czas trwała, nie pamiętam teraz dokładnie, kiedy ta historia z rowerkiem się wydarzyła, ale na pewno był to początek choroby, najtrudniejszy moment. Chociaż jak wracam pamięcią do „Rowerka”, to te najtrudniejsze momenty pojawiają się co jakiś czas i zawsze wydaje ci się, że tym razem już nie dasz rady! A później się okazuje, że jednak dajesz radę i jedziesz tym rowerkiem dalej… 

Tak naprawdę doświadczenia, które zdobywasz w chorobie przez lata bardzo pomagają, ale często – mimo tego doświadczenia – co jakiś czas stajesz się bezradny i słaby. Nie wal wtedy głową w mur, to nic nie da – chyba że czujesz , że musisz tak zrobić. Słuchaj zawsze siebie.  To ty wiesz co robić dalej, ty wiesz najlepiej, zwłaszcza jak jesteś w zgodzie ze swoją intuicją – jak  nie wiesz – czekaj!

Choroba trwa.  

Tak, to prawda, że jak się wali, to wali się wszystko. Nie wiem na czym to polega, czy jesteśmy tak słabi w trakcie choroby i podatni na nieszczęścia, kłopoty, czy to jakaś zasada?

Basia bardzo chora, nikt nie wie, co dalej, ani lekarze, ani my. 

Pojechałem na casting do Wrocławia, by wyrwać się z choroby i by wygrać casting do jakiejś reklamy. Zawsze jadę by wygrać!

Już po castingu – jestem bardzo zmęczony, bo wstałem bardzo wcześnie. 

Wyjeżdżam z parkingu powoli, jak od lat i w tym samym miejscu co zawsze, przekraczam podwójną linię ciągłą i nagle – Trach.

Patrzę w lewo, co się dzieje, a tam w drugim samochodzie równolegle obok mnie siedzi jakaś dziewczyna i ze zdziwieniem patrzy na mnie. W pierwszej chwili nie kumam o co chodzi? Lecz po chwili wszystko się wyjaśnia. Acha –  to ona walnęła we mnie! Jezu…

Zjeżdżam z drogi, by nie blokować ruchu i dziewczyna z czarnym WW też, a w międzyczasie widzę jak inni kierowcy przekraczają tę cholerną podwójną linię ciągłą i nic! Pytanie „dlaczego to ja” pozostaje bez odpowiedzi.

Co powiem Basi? Trzeba do niej zadzwonić! „Zmartwi się, co jeszcze się zdarzy” przelatuje mi przez głowę. Czekając na policję dzwonię do Kuby, bo nie wiem co się robi w takiej sytuacji. Potem już w domu w Wałbrzychu okaże się, że na wszelki wypadek miałem wszystkie potrzebne papiery i instrukcję w samochodzie w skrytce.

Czekamy z dziewczyną, z „trach”, kiedy przyjedzie policja. Dziewczyna –  bardzo ładna brunetka, jak to się dzieje, że w nieszczęściu nie tracę wzroku i jestem wciąż facetem?

Wieczorem gram w Wałbrzychu przedstawienie. Czy zdążę?

Patrzę na rozwalony samochód, przechodniów, dziewczynę, rozmawiam z policjantami ale nie dociera do mnie co się stało. Czy to jest ten tak zwany mechanizm obronny? Policjanci mili, dostaję mandat. Udało się dojechać uszkodzonym samochodem na czas. W czasie jazdy puszczam sobie Norę Jones.

Kilka dni wcześniej gubię dowód osobisty Basi – przecież ja nigdy nic nie gubię! Idę załatwiać Basi ubezpieczenie, to poważna, śmiertelna choroba, trzeba zdążyć na czas. Zgubiłem dowód i znowu trzeba powiedzieć Basi, jak to powiedzieć, by nie bolało? Basia wiadomość przyjmuje spokojnie, jak z samochodem, może właśnie ten spokój ratuje nas przed tym wszystkim złym co się dzieje? Basia pracuje w sądzie, więc wie, że trzeba natychmiast wyrobić nowy dowód – dla bezpieczeństwa, a potem zmienić wszystkie numery w bankach urzędach itd. Dużo dodatkowych spraw do załatwienia, a tu trzeba uciekać śmierci. Tak, sytuacja jest bardzo poważna, ja to wiem od lekarzy, Basia na szczęście nie!

Dwa dni później, ktoś nieznajomy wysyła dowód na nasz domowy adres. Za późno. Wszystko już powoli się załatwia. Będzie nowy dowód.

W kopercie jest krótki list. To była pani, nie wiem czy starsza, czy młodsza, czy dziewczynka ze średniej szkoły? Znalazła go przed teatrem. Tak, pamiętam – tamtędy biegłem. Od czasu choroby często biegam, by szybko coś załatwić.

Adresu zwrotnego nie było. To jak Ci mam podziękować Nieznajoma Pani? To Ty przywracasz wiarę w ludzi. Wiarę, która wtedy tak bardzo była mi i nam potrzebna. Gdzie jesteś… ? Pomagasz dalej nieznajomym? Dziękuję Ci i mam nadzieję, że gdziekolwiek jesteś, słowo „dziękuję” do Ciebie dotrze!

A jednak są dobrzy ludzie. 

Nadzieja w beznadziejnej sytuacji.

Następny dzień, a może ten sam? Nie wiem.

W naszym domu nie ma prądu, a ogrzewanie gazowe. Zima, a prąd wszystko uruchamia. Jest coraz zimniej – załatwiam z teatru, dzięki pomocy wszystkich, jakiś grzejnik nie na prąd. Temperatura wciąż spada! Basia sama, w coraz zimniejszym pokoju. I znowu ten strach, co będzie dalej jak prądu nie będzie?

Przychodzi nowy, zamówiony telefon komórkowy. Kurier przynosi go do domu. Basia musi osobiście podpisać umowę. Leży ciężko chora, nie wiadomo czy uda się jej umowę podpisać. Wiem, że będzie próbować. Dla każdego, kto by w takim stanie zobaczył Basię, jasnym się  staje, że jest poważnie chora. Udaje się podpisać umowę i odebrać komórkę. Płacę. W tych nerwach wydaje mi się, że kurier nie wydał reszty, już sam nie wiem, czy dobrze liczę.

A Basia jakby zza grobu, przez mgłę!

– A reszta?

Kurier wydaje resztę, nie zmieszawszy się nawet!

Hiena!

Tak o nim myślę! Nie jestem w stanie nawet się zdenerwować.

Po wyjściu kuriera Basia mówi:

„Nawet na łożu śmierci trzeba pilnować, by cię nie oszukali”

Podoba mi się to poczucie humoru, robi się wtedy jakoś lżej… może ten humor i dystans nas jakoś dalej trzyma?

Gdzie jesteś teraz, bezwzględny faceciku? Jak ci się żyje, mam nadzieję, że dobrze? Proszę cię jednak – uważaj na siebie, życie wyrównuje – wiem!

Nieznajoma Pani i kurier-hiena. Dwa światy tego samego świata.

Próba „Dobrych wiadomości” reżyseruje Piotrek Głowacki, na podstawie Ewangelii ŚW Mateusza.

Próbujemy w Domu Aktora. Co chwilę wychodzę z próby – mam na to ciche przyzwolenie, na załatwianie swoich spraw. Czuję wsparcie całego zespołu. Wsparcie bez słów bardzo mi pomaga. Nie wiem, jak mam wam wszystkim powiedzieć, że to wasze wsparcie jest dla nas tak bardzo ważne i że dzięki temu wsparciu żyje się nam lżej. 

Wychodzę by zadzwonić do szpitala we Wrocławiu. Basia ma mieć kolejną operację.

Prześwietlenie płuc wykazało, że coś jest w płucach, który to już raz robi mi się gorąco i serce mi wali? Tak jakoś dziwnie słodko się robi w ustach i mdli.

Będą prześwietlać jeszcze raz, za chwilę będę musiał zadzwonić znowu. Próby i teatr wyrywają mnie z choroby, jestem w innym świecie. Staram się normalnie żyć!

Przerzut do płuc. Cholera, gdyby tak było, to już kaplica! Płuca są bardzo trudne…

Płakać mi się chce! Nikt tego na próbie nie widzi, a ja nie wiem, czy wytrzymam? Obok mnie toczy się normalne życie. Nikt łez nie widzi, gdybym tak na przykład zemdlał, wtedy by się okazało, że coś się stało.

Znowu wychodzę. Dzwonię. Nie ma przerzutu. Uff!!! Coś źle odczytali, coś starego, nieważnego było. Lewa strona, prawa strona, coś pomieszali, Basia mi tłumaczy, ale to do mnie nie dociera. Nie ma przerzutu, nie ma przerzutu, powtarzam sobie, będzie operacja.

Serce dalej mi wali, ale to już z radości. Oddycham teraz głęboko – powoli się uspokajam. Jest dobrze – powtarzam sobie – jest dobrze. Będzie operacja!

Koniec próby! 

Wychodzę – jest ciepło, marzec, kwiecień, może maj? Po czasie miesiące wiosenne zacierają się. Jak to jest, że pewne zdarzenia pamiętasz przez lata, a inne jakoś zacierają się. Jaka to zasada?

Tak –  to był maj.

Na portierni czeka na mnie rower, który nagle musiałem wyciągnąć z garażu, muszę jakoś dojeżdżać na próby. Próby są dwa razy dziennie. Zazwyczaj od 10 do 14 i od 18 do 22, tak więc 4 x jazda tam i z powrotem. Samochód w naprawie, a ja na rowerek. Cieszę się, zawsze to trochę ruchu,, a ruch to zdrowie jak mówią!

Aha, castingu nie wygrałem!

Wsiadam na rower, byle szybko do domu, bo zaraz na próbę z powrotem trzeba.

Rower się rozwala. Ach…

Długi czas był nieużywany, a ja po wypadku samochodowym „ trach”, nie miałem czasu go przygotować. I wszystko w rowerku się rozpadało.

Patrzę na rower, który leży przede mną. Patrzę na niego z góry, koło przednie się kręci a więc żyje! Teraz już naprawdę ryczę w sobie. Wiem, że tego nie widać, ale naprawdę płaczę – moje ciało płacze. Jestem bezradny jak dziecko, które zgubiło mamę.

Rower leży.

Co robić? Pytanie bez słów, wychodzi z mojego ciała…

Mowa ciała, bezradne ciało. Co robić? Gdzie iść, co się w ogóle stało?

Stoję bezradnie, a we mnie mały chłopczyk w środku…

I gdy tak stałem nad tym rowerkiem, jeden z kolegów, Mirek Orłowski, akustyk, zapytał:

– Co się stało, Rysiu?

Coś się zepsuło i pokazałem na rower. I jakby z oddali słyszę, jak Mirek mówi:

– chłopaki, chodźcie, Rysiowi zepsuł się rower, trzeba go naprawić.

I nagle, przy rowerku zrobił się tłum. Pojawili się aktorzy, akustycy, elektrycy, chłopaki z ekipy technicznej i wielu innych, których teraz nie pamiętam. Pamiętam, że dziewczyn nie było. Schowały się gdzieś, czy po prostu tak się wyszło?

Podnieśli rowerek i zaczęły się oględziny, co trzeba naprawić?

A tu nie trzeba było nic naprawiać – tylko rowerek doprowadzić do porządku, bo był długo nieużywany.

Chłopcy z mojej Ferajny, tak ich teraz wszystkich nazywam, chłopcy z mojego teatru, postanowili naprawić Rysiowi rowerek.

 Zamyślony, bezradny słyszałem głosy z oddali – z innego świata.

Dajcie jakąś pompkę, nie, śrubokręt. Rysiu, a masz w ogóle jakieś klucze? I przy rowerku już jest  massa rąk i każda chce coś zrobić, naprawić, dokręcić, a tłok tych zmieszanych rączek nie pozwalał precyzyjnie pracować.

Patrzyłem na rower i chłopców, jak szukają pompki, kluczy, śrubokrętów, jak sprawdzają dzwonek, koła…

Chłopcy…  którzy w mig naprawiają komputery, rowery, światło i samochody, którzy w teatrze potrafią wszystko ustawić: i dźwięki, i światło, i scenografię. Patrzyłem, a oni się strasznie gubili. Śrubokręty wypadały im z rąk, pompka nie chciała pompować, śruby nie chciały się dokręcać i wkręcać. Niezdarnie szło im to naprawianie. A przecież to byli fachowcy, elektrycy, mechanicy, spece od światła, dźwięku – fani motoryzacji i komputerów. I wszyscy starają się pomóc, a tak gubią się w tym szybkim, nerwowym naprawianiu. 

Stałem jak wmurowany i chciało mi się śmiać i płakać.

I ze szczęścia, które mnie ogarniało powoli i z tej pozasłownej dobrej energii i empatii, powoli wracałem do siebie, do rzeczywistości, stan beznadziei powoli odpływał. Powoli docierała do mnie zasada, która pomoże mi później przetrwać niejedną trudną chwilę – jak nie wiesz, co robić, to zaakceptuj sytuację i czekaj… 

Czy musi przyjść choroba, by to zrozumieć i by zobaczyć las rąk, które mówią: zrobimy to dla ciebie, nie bój się, uspokój!  Jak to zrobić, by widzieć to przed chorobą?

To pytanie, które podczas tej naszej choroby będę zadawał sobie wielokrotnie.

I może właśnie po to piszę tę książkę…

Chłopcy z mojej Ferajny, moi chłopcy z mojego teatru, którzy nie potrafią okazywać uczuć. Są zakłopotani, pogubieni, zdenerwowani. Nikt nas – chłopców, nie uczy jak okazywać uczucia, raczej jak ich nie okazywać.

Chłopcy z mojej Ferajny pokazali mi – rękami, zdenerwowaniem, pośpiechem, wszystko to, co chciałem w tym momencie usłyszeć.

Nie martw się Rysiu, jesteśmy z Tobą – pomożemy ci.

Moi chłopcy z mojej Ferajny…

Rowerek gotowy Rysiu, możesz jechać.

I  pojechałem szczęśliwy do Basi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!