CO MI DAŁ RAK PIERWSZY

Często zadawałem sobie to pytanie, przez te wszystkie lata trwania choroby i zadaję do dzisiaj. Basi już nie ma, a ja wciąż pytam. 

Odpowiedzi jest wiele, proste i skomplikowane i pozytywne –  tak, pozytywne – bo zawsze staraliśmy się, cała nasza Trójca, szukać czegoś dobrego w życiu.

Co mi dał rak?

… może się tu pojawić kilka, prostych, banalnych odpowiedzi, żadne tam jakieś ważne, wielkie, mądre myśli. Tak – właśnie, te proste myśli i odpowiedzi przez swoją prostotę są dla mnie  bardzo ważne!

Proste myśli – uciekają nam z horyzontu i z życia. Mogę powiedzieć tak: rak otwiera oczy… Beata to powiedziała, a ja się z nią zgadzam.

Nie to, że mieliśmy te  oczy zamknięte – były otwarte, ale my widzieliśmy wiele spraw jakby przez mgłę, nie widzieliśmy tego, co jest poza horyzontem, a za horyzontem jest przecież  inny świat – nieznany ale piękny jak ten tutaj – mimo, że chory i pełen bólu.

Cierpienie w chorobie…

W chorobie możemy wiele wytrzymać i nasi bliscy też. Cierpienie powoduje potrzebę bliższego kontaktu, zbliżenie się do siebie jest wartością samą w sobie, smaku tego zbliżenia nie da się tak po prostu opisać słowami, ale zawsze zostaje pytanie, czy był potrzebny raczek, by poczuć ten smak, smak tego zbliżenia?

Nie, nie był potrzebny, ale gdyby nie raczek, to ten bliższy kontakt byłby trudniejszy do uzyskania. Niestety! Niby takie proste zbliżyć się, ale jak to zrobić?

Dobrobyt, spokój, zadowolenie z materialnego życia, nieumiejętność okazywania uczuć… Uczy się nas wielu praktycznych rzeczy ale jak żyć, tego się nas nie uczy i jak okazywać uczucia – tego się nas nie uczy. Jak mówić: boli mnie jak tak robisz i boli mnie jak tak mówisz i jest mi z tym źle… Wielu innych praktycznych rzeczy –  nie uczy się nas. To my sami musimy się tego na sobie nauczyć i właśnie w tym pomaga rak – bo znając tyle słów nie umiemy ich używać. Czemu aż na raka musieliśmy czekać? Mamy wszystko, co jest nam potrzebne do normalnego spokojnego życia, a w realnym życiu żyjemy obok siebie i obok świata.

I gdy walczymy z rakiem i pokonujemy go okazuje się, że zaczynamy pokonywać również siebie, nasze słabości, uczymy się konsekwencji, odwagi mówienia tak – nie,  uczymy się nowego życia i nowych nas samych. I nawet nie podejrzewaliśmy, że możemy sobie stworzyć nowe życie –  to za horyzontem w którym może już będziemy umieli trochę lepiej, mądrzej i spokojniej żyć!

Tak – potrafimy dużo wytrzymać – o wiele więcej, niż nam się kiedyś wydawało. I już wiemy, że można z rakiem żyć tak jak się żyje z jedną nerką, nowym sercem, jedną nogą i okiem.

Ja w czasie choroby uczyłem się od Basi.  Czego? No właśnie.

Pogody ducha, walki i że można zmieniać swoje przyzwyczajenia, że mimo bólu warto żyć. Nauczyłem się, że gdy ciało boli, to psychika siada i żadne tam mantry, zaklinania typu „nie poddawaj się, walcz” – nie działają! I mówienie „weź się w garść”, gdy się jest zdrowym, jest wobec cierpiącej osoby okrucieństwem, bo chory i jego organizm już po prostu nie daje rady a my nie mając pojęcia o bólu fizycznym i psychicznym nie powinniśmy tak mówić!

Bo ból wszystko zabija i chęć do życia też. Wiem to od Basi, na szczęście ja tego nie musiałem doświadczać. Wspierać i po prostu być i towarzyszyć aż do końca.

A co ja, Rysiek, mogę dać chorej Basi?

Ja mam ręce, którymi mogę dotknąć, objąć, uspokoić i wyciszyć, mam oczy, którymi mogę patrzeć, mam gesty poza słowami i  mam słowa i wciąż jestem potrzebny, by być.

My z Basią zaczęliśmy siebie bardziej słuchać, zauważać swoje potrzeby i mówić o nich. Zaczęliśmy sobie jeszcze bardziej ufać wierząc, że chcemy dla siebie dobrze. Mieliśmy świadomość, że pozbywamy się starych przyzwyczajeń, które utrudniały nam poprzednie, stare życie.

Doświadczyliśmy również, jak pomoc i wsparcie bliskich zdejmuje nam ciężar z pleców i jak kamienie zaczynają spadać. Tak, wiem, że z tymi kamieniami to bajkowo brzmi.

I robiło się nam lżej, gdy dziewczyny z sądu przez kolejne lata przychodziły do nas z darami w każde święta – delegacja sądowych kuratorów. Spadały kamienie, jak wspierało nas nasze Multi Kulti i Chłopcy z Ferajny. Cieszyliśmy się światem dookoła w dzień w którym skręciliśmy w lewo. Jak był deszcz, to dobrze. Jak nie było też dobrze, wszystko było dobrze, bo był następny dzień, a przecież mogłoby już go nie być!

A teraz ja, gdy panuje korona wirus patrzę na to wszystko, co się dookoła dzieje i naprawdę nic mnie nie rusza, bo robię to, co mogę zrobić, by się nie zarazić. A reszta już nie ode mnie zależy!

Ten spokój w  kryzysowej sytuacji to też rak.

Dystans do wszystkiego, też rak.

Rak wzbogacił moje wnętrze i moją duchowość i człowieczeństwo.

Widzisz raczku… Miłujmy swoich Nieprzyjaciół.

Ja się od Ciebie, Basiu, nauczyłem, że warto walczyć o każdy dzień, jakikolwiek on miałby być, że warto walczyć o każdą minutę, spojrzenie, do samego końca.

Rak również spowodował, pogłębienie mojej wiary, która dawała mi w najtrudniejszych momentach siłę i uspokojenie.

Myślę też, że wiara również pomagała Basi. Wiara i modlitwa – to spokój, a spokój w chorobie jest bardzo ważny. Wiara oprócz siły duchowej daje większy dystans do świata i tolerancję. Na ile bardziej tolerancyjny się zrobiłem, nie wiem, ale bardzo się starałem, by tolerancyjnym bardziej być.

Na początku wszyscy pytali mnie, jak się Basia czuje, nikt nie pytał o mnie. To nie tak, że o mnie zapominano. To Basia była chora. Na samym początku wszyscy uczyliśmy się tej choroby i powoli docierało do nas wszystkich, że ja też choruję, że mogę być zmęczony, senny, słaby i nie tylko fizycznie. Później mnie pytano: jak ty dajesz radę, Rysiu? Czy dbasz o siebie?

Tak dbałem.

Już na samym początku zorientowałem się, że jak nie będę dbał o siebie, to po prostu padnę! Nie rżnąłem bohatera, że wytrzymam, że dam radę bo jestem silny facet. Dbałem o siebie na wszystkich możliwych poziomach, ciało, psychika, spanie, jedzenie, sen.

Sen, od zaraz, natychmiast.

Pamiętam taką sytuację, Kubuś przyjechał, by nam pomoc, ja musiałem gdzieś zadzwonić, nie mogłem się skupić i strasznie chciało mi się spać – poprosiłem Kubę, by zadzwonił do teatru i by w moim imieniu coś tam załatwił, a ja położyłem się spać. Zawsze starałem się robić tak, by mieć siły – na jutro, na dalej, jeść, spać, wziąć tabletki, pójść do psychologa i dobrze się odżywiać. Co roku szczepiłem się przeciwko grypie, unikałem kontaktów z chorymi, by nie przynieść do domu choroby. Chodziłem do Beaty psychoonkologa i posłusznie wykonywałem zadania. Brałem środki ziołowe na uspokojenie, gdy nie mogłem spać i przed ważnymi decyzjami np. operacja, kolejna chemia itd. Starałem się  być aktywny fizycznie i może właśnie dlatego się trzymam. Mija właśnie 8 miesięcy jak Basia odeszła, a mi nic nie dolega. Wiem, że wiele osób po odejściu swoich bliskich nie mogło dojść do siebie nawet przez rok. 

Mnie się to nie przytrafiło.

A może jest tak, że rak jest nam potrzebny do życia jak mówi Beata, jak filozofia, matematyka, sztuka, religia. I gdyby go nie było świat rozwijałby się wolniej?

Co mi dał rak?…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!