TO SĄ MOJE NAJPIĘKNIEJSZE DNI

„To jest mój najpiękniejszy czas w życiu – to są moje najpiękniejsze dni” – tak Basia często mówiła.

Jakoś nie mogłem tego zrozumieć i nikt z nas chyba tego tak do końca nie rozumiał. 

Dlaczego te dni i te lata, tak psychicznie i fizycznie trudne dla Basi, bo bolało, bo świat odchodził, bo przecież widziała Kuby i moje wystraszone oczy.

Dlaczego najpiękniejsze dni?  

To tajemnica, którą ze sobą zabrała. Czasem, gdy jestem na cmentarzu, pytam Basię dlaczego właśnie te dni i jeszcze nie otrzymałem odpowiedzi. Może dlatego, że widziała ile jej wszyscy razem okazujemy ciepła i miłości i wiedziała, że jest kochana?

Bo czuła się kochana przez wszystkich. Przez Nasze Multi Kulti, Chłopców z Ferajny i wszystkie inne dobre duchy z wszystkich kościołów świata.

I…. Przez Kubę, Rysia i koty…

Jedno jest pewne: że podczas choroby Basia, mimo bólu i cierpienia, robiła wreszcie to, co lubiła i o czym zawsze marzyła. Chciała pójść na ASP, ale mama wytłumaczyła jej, że z tego nic nie będzie, że chleb i niestała praca i w ogóle…

I tak Basia skończyła prawo i została kuratorem zawodowym – dla dorosłych. A zdolności plastyczne, które niewątpliwie miała, zostały gdzieś głęboko schowane. Basia lubiła swój zawód i myślę, że była dobrym kuratorem, może nawet bardzo dobrym.

Ostatni etap choroby –  kilka lat – Basia spędziła w domu. I te gdzieś głęboko schowane zdolności plastyczne zaczęły się powoli coraz bardziej odzywać. Był czas… i można było wreszcie poświęcić się swojej pasji. I tak powoli, stopniowo – pojawiła się Koralikowa Pracownia.

Basia zaczęła robić korale, czasem z przeznaczeniem dla konkretnej osoby, czasem tak po prostu,  jak poczuła. Dla nikogo, żeby sobie były i wisiały. Zamawiała przez Internet różne koraliki, żyłki, sznurki i kamienie. Kupowała skrzyneczki, w których to wszystko sobie segregowała, wkładała  do różnych przegródek. Potem okazało się, że jest tego taka ilość, że potrzebne są super mocne szafki, by to wszystko pomieścić. W tych szufladkach znalazło się miejsce na różne kleje, sznureczki ze skóry, kolorowe papierki i wszystko, co do prac plastycznych może się przydać.

Potem do korali dołączyły bransoletki różnego rodzaju, jedną z nich do dzisiaj codziennie na ręce noszę, leżała sobie po odejściu Basi na jej nocnej szafce. Wziąłem ją sobie i założyłem, bo na pewno była dla mnie. Basia robiła to wszystko w nocy, gdy ja o 02:00 szedłem spać.

Całowałem Basię w czoło i dawaliśmy sobie żółwia. 

Fajna była ta nasza żółwiowa zabawa – takie wzajemne uczenie się – okazywania uczuć. Lepiej późno, niż wcale.

Kubuś jak to całowanie zobaczył na – Dobranosz – tak Dobranosz, bo tak sobie mówiliśmy u nas w domu – był zdziwiony. Dowiedziałem się o tym później.

„Byłem zdziwiony, gdy zobaczyłem jak tata całuje mamę.”

Tak –  to mi dał rak -– uczenie się okazywania uczuć.

O 02:00 w nocy, gdy ja już byłem na górze, Basia zabierała się za koraliki, bransoletki, a przed świętami za ręczne robienie kartek świątecznych. Są tacy, co je zbierali. Trzymajcie je proszę nadal!

Telewizor włączony na programy „jak dekorować i urządzać domy” i wszystkie takie inne kanały urządzeniowe i plastyczne. A o drugiej w nocy Koralikowa Pracownia była już otwarta.

Wiele osób nie mogło zrozumieć, dlaczego Basia tak zmienia sobie rytm dnia.

Czemu tak robi, przecież to niezdrowo. Wiele osób próbowało Basię przekonać do zmiany trybu życia, na zdrowo! Dla mnie to nie był problem – bo to był rytm Basi. 

Koralikowa Pracownia: siedem lat i najpiękniejsze dni…

Bardzo się ucieszyłem, gdy już po odejściu Basi powiedziałem jednej z bardzo bliskich nam osób: wiesz ile tego wszystkiego Basia miała – tych rożnych koralików?

Wiem, Pani Basia  powiedziała mi – wie pani, ile ja tego mam!

Tak – Basi wolno było wszystko, w niczym nie była ograniczana, tak było zawsze, od początku naszego małżeństwa. Wiedziałem, że tak po prostu ma być.

I ja też mogłem wszystko. I  przypominam sobie teraz, jak Basia mówiła: dałeś mi największą wolność jaką można mieć, żadna z moich koleżanek nie ma takiej wolności.

Tak. Wolność najbliższej osoby była dla nas najważniejsza.

…A jak jeszcze dodam… Byłeś miłością mojego życia… To więcej słów już nie trzeba…

Jestem szczęśliwy.

Tak – to rak uczył nas jak okazywać uczucia. 

Okazywanie uczuć bardzo pomaga, nie tylko w chorobowym rakowym życiu.

Przypominam sobie te słowa i robi mi się ciepło, nie było w tym żadnego wyrachowania z mojej strony, tak miało być – tak wyobrażałem sobie małżeństwo, jako spotkanie dwóch wolnych osób i wiem, że Basia myślała podobnie.

35 lat temu, przed naszym ślubem powiedziałem Basi, że chciałbym, oczywiście jeżeli zechce, by zostawiła sobie swoje nazwisko.

To było dla mnie wtedy, takie symboliczne powiedzenie: Chcę, byś była wolna.

Chciałem bardzo, by Basia przez ten gest miała już na zawsze w sobie cząstkę siebie.

Pamiętam do dzisiaj ten dzień, ulicę, miejsce i słońce. I tak 13.10.1984 w Jeleniej Górze w dniu ślubu Basia została Barbarą Wróblewską Węgrzyn. I gdyby wtedy można było przyjąć nazwisko żony, to ja bym już wtedy nazywał się Ryszard Węgrzyn Wróblewski.

Bo było dla mnie oczywiste – już wtedy, że przyjmuję część świata Basi i jej rodziny. Duchowo już wtedy dla mnie – w dniu ślubu – staliśmy się jednym ciałem, a ja stałem się Ryszardem Węgrzynem Wróblewskim i do dzisiaj nim jestem.

Ryszard Węgrzyn Wróblewski.

Basia nie tylko robiła koraliki, pandorki, bransoletki, robiła wszystko, co plastyczne, malowała rożne kartki, obrazy, rysowała, a gdy potrzebowałem do teatru czegoś fajnego, zawsze Basia mi coś zrobiła i było to coś nietypowego, super wykończone i z serca.

Tak, to czas ośmioletniej totalnej wolności sprawił, że to były najszczęśliwsze dni…

Czasem sobie myślę, że jak świadomie przeżywa się wolność – wolność, której już za chwilę nie będzie, to może to jest właśnie ten najpiękniejszy czas. Wtedy wolność smakuje inaczej, bo się wie, że się odchodzi i radość życia i  wolność nabierają smaku nie do wyobrażenia.

Świadomość  – że się powoli wszystko kończy, że smaków z dzieciństwa, i lodów, i zupy ogórkowej, i soku ze świeżych jabłek, który robiłem i siemienia na brzuszek i koralikowej pracowni, świadomość, że tego już za chwilę nie będzie… to może wtedy bardziej docenia się to wszystko?

To są moje najpiękniejsze, najszczęśliwsze dni… jak głęboko Basia musiała wejść w życie duchowe, że pomimo cierpienia fizycznego i duchowego czuła smak tego życia?

I może dlatego to były najpiękniejsze dni – bo Basia wiedziała, że wygrała ten wyścig z rakiem a przede wszystkim ze Sobą.

A mój wyścig?

Gdy byłem mały chłopczyk Rysio – z podstawówki, wracając ze szkoły do domu, często zatrzymywałem się przed Opolskim Międzynarodowym Klubem Książki i Prasy, bo tam właśnie w tym klubie, w jego wielkich oknach, zawsze wisiały wszystkie wyniki z Wyścigu Pokoju.

Kto pierwszy w kwalifikacji generalnej, kto w górach, kto w lotnych premiach i wielu innych kategoriach, których teraz już nie pamiętam. To był mój rytuał, zawsze musiałem się przed tymi oknami zatrzymać i wszystko wyczytać, by potem, już w domu w radio sobie wszystko dalsze – później sobie dosłuchać.

Jakież było moje zdziwienie, gdy któregoś razu okazało się, że jakiś kolarz wygrał cały wyścig, nie wygrywając żadnego etapu. Zapytałem mojego kolegę Andrzeja, naszego klasowego eksperta od sportu, jak to jest możliwe. A Andrzej powiedział mi, że liczy się czas ze wszystkich etapów i okazało się, że ten kolarz miał najlepszy wynik mimo, że nie wygrał żadnego etapu.

Zapamiętałem tę lekcję na całe życie, że można wygrać cały wyścig, nie wygrywając żadnego etapu. Bo nieważne ile wygrasz etapów w swoim życiu, ważne byś wygrał cały wyścig –  byś wygrał – Cały – Wyścig!

I myślę, że Basia dobrze wiedziała, że ten Wyścig z rakiem, z życiem, a przede wszystkim ze sobą wygrała. Dlatego Basia mogła mówić: to są moje najpiękniejsze dni…

Cieszę się, że miałem w nich udział, bo to chyba był mój największy i najbardziej z serca prezent, który jej podarowałem.

Jak Basia dawała sobie radę w chorobie, by tę wolność w sobie uzyskać? Po odejściu Basi dotarła do mnie taka wiadomość…

Basia pisze…

„Dryfowanie pomaga mi ale co innego bolące ciało, a co innego boląca dusza. Kiedy zachorowałam zastanawiałam się, dlaczego. I któregoś dnia zrozumiałam, to nie o to chodzi i zadałam sobie pytanie „po co” i jak znalazłam odpowiedź to zaczęłam ogarniać, bardzo chciałabym, by tak zadziało się u Pani. A póki co modlę się […] i mam nadzieję że Bóg wie, za jaką panią […] gdyby Pani chciała porozmawiać, albo nie wiem co jeszcze, u nas są zawsze drzwi otwarte. Przytulam”

I rozmowa z koleżanką, o której też dowiedziałem się po czasie: tak masz rację, siedzę teraz cały czas w domu. Robię to co mogę, czasem jak daję radę, to jadę z Rysiem na zakupy.

A nie męczy cię to, nie doskwiera, nie cierpisz z tego powodu, że jesteś cały czas w domu?

Nie. To jest teraz – moje życie.

I żeby nie było ciągle tak smutno.

Radosne dni.

O tych radosnych chwilach, piszę prawie w każdym rozdziale.

Było ich wiele, wiele szczęśliwych chwil w czasie choroby.

Koty i bezwarunkowa miłość Basi do nich. Koty w niezliczonej ilości przez lata, były u nas w domu i ukochany Basi Jean Pol i odwzajemniona miłość rudego kota Jean Pola do Basi, który dany jako prezent na Walentynki, odszedł nagle na kociego raka.

Wolność na wszystkich poziomach, łącznie z – zamianą dnia i nocy.

Coraz bliższe i krótsze wakacje. Dzień, w którym skręciłem w lewo. Koralikowa pracownia. Odwiedziny dziewcząt z sądu w każde święta przez lata.

Deszcz, słońce, wiatr, zima, lato, Chłopcy z ferajny i nasze Multi Kulti.

Wzmocnione pamięcią po czasie, wakacje z początku małżeństwa, smakujące jeszcze bardziej niż wtedy, gdy były. Liść sałaty i otwarte okno nad ranem.

Tak – to też są moje najszczęśliwsze i najpiękniejsze dni… Basiu.

Basiu…

Dla mnie kochanie siebie to Ty,  sam nie rozumiem tego zdania, bardziej je czuję i chyba w tej niezdarności tego zdania jest jego największa i najważniejsza treść.

Tak to były nasze najpiękniejsze dni….

Wolność, Miłość, Niezależność…

Dobranosz Kochana Basiu i żółwik i buźka bo wciąż się uczymy.

Tak, jesteśmy wciąż w sobie małymi infantylnymi dziećmi… Basiu…

Już 02:00, otwieraj swoją Koralikową Pracownię, już niedługo święta, zacznij malować kartki…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!