RELACJE SAME SIĘ NIE POPRAWIĄ – ZACZYNAMY SIĘ UCZYĆ

Mimo, że choroba trwała – nieporozumienia i ostre konflikty czasem były. No cóż, widocznie nie można ich uniknąć, nawet gdy jest ciężka choroba. Na szczęście zawsze się nam udawało po jakimś czasie je rozwiązać.

Rak otwiera oczy – tak mówi Beata – Mówić, słuchać, rozmawiać.

Na początku myślałem, że choroba usunie te wszystkie drobne nieporozumienia, które po czasie nic nie znaczą, a tak często zabierają spokój. Czy byłem naiwny? Tak.

Nie, nie było między nami źle, ale my zawsze chcieliśmy mieć od życia więcej. I tworzyliśmy prawdziwy dom z Kubą z naszymi mamami-babciami i kotami  – byliśmy rodziną w drodze.

Chcieliśmy miłości, tej jedynej na świecie. Wiedziałem, że z chorobą będzie trudno, ale wiedziałem też, że jest szansa na pokazanie miłości, tej naj…. Najprawdziwszej – tej do końca. Miłości, która zawsze dla mnie była, „na dobre i na złe”, na szczęście to dobre między nami było zawsze ale…

Teoretycznie wiem, że nieporozumienia w małżeństwie są czymś naturalnym, stałym, ale my zawsze chcieliśmy ich uniknąć. A gdy się zdarzały, zawsze to nas bolało, my naiwnie chcieliśmy  zawsze mieć raj! A przecież w raju, tu na ziemi, są burze, bo to jest nasz raj – Raj na Ziemi a my jesteśmy tylko ludźmi, nie Bogami…

Teraz wiem, że niektórych burz można było uniknąć, albo przynajmniej zmniejszyć ich siłę. Niestety nie umieliśmy z różnych powodów tego zrobić! Dlaczego? Nie wiem.

Ale wiem, że przy dobrej woli można je stopniowo rozwiązywać, neutralizować, wyjaśniać. Tak więc zaczęliśmy na nowo uczyć się, jak rozmawiać ze sobą i jak słuchać siebie. To ulepszanie naszego chorobowego życia, zaczęliśmy zaraz na początku choroby i wiele nam się udało podczas tej naszej ośmioletniej wędrówki, zrobić! Bo nigdy na zmiany nie jest za późno, nawet gdyby miały trwać tylko chwilę. Kolejna prosta nie banalna – prawda.

Bo życie, jak mówi siostra Filipa, to nie tylko wakacje, wspólne oglądanie filmów, wychowywanie dzieci, ale wszystkie wydarzenia, które wlewają się cały czas do tego naszego życia.

Wiedzieliśmy, że jeżeli do choroby dodamy nasze nieporozumienia, będzie nam trudniej walczyć i żyć! I tak choroba zaczęła nas uzdrawiać i nasze nieporozumienia stawały się coraz to mniej istotne i było ich zdecydowanie mniej. Życie z chorobą. Robiliśmy wszystko, by to nie choroba miała nad nami władzę. I tak powoli znikała rutyna, a my rodziliśmy się na nowo.

Zmienialiśmy nasze przyzwyczajenia, zasady, zwyczaje, wyniesione z naszych rodzinnych – rożnych domów i przejęte od naszych rodziców, którzy przeżyli wojnę, głód, chłód i śmierć.  Uczyliśmy się na własnych i cudzych błędach, chodziliśmy do psychonkologa, pani Beaty, która była zawsze dostępna na oddziale chemioterapii.

Uczyliśmy się siebie na nowo, czerpaliśmy wiedzę  z różnych książek, filmów i podglądaliśmy przyjaciół i świat…

Walczyliśmy o nasze nowe życie w domu i poza nim, uczyliśmy się siebie na „coraz bliższych i krótszych wakacjach”,  patrzyliśmy w lewo i uczyliśmy się, jak być dla siebie nawzajem bardziej wyrozumiałym. Najtrudniejsze na tej nowej drodze było dla nas pokonywanie starych przyzwyczajeń. Nie poddawać się – to był nasz plan – bo dzisiaj jest ciężko, ale jutro będzie lżej. Dzisiaj wiem, że wszystko co ukrywałem przez lata, czego nie mówiłem w czasie naszej 35 letniej miłości – bo nie umiałem powiedzieć i nie wiedziałem jak. To nie taaak…

Nie mówiłem tego Basi, bo nie chciałem urazić, skrzywdzić, bo myślałem, że tak będzie dobrze. Teraz po latach wiem, że trzeba mówić. Warto już na początku drogi wyjaśniać, wybaczać, przepraszać i mówić co przeszkadza i z czym jest nam źle!

Po latach okazuje się, że wcale nie jest lepiej, jak się nie mówi – jest gorzej!

Niestety, nie mieliśmy tej wiedzy. Chcieliśmy, by było dobrze i z tych dobrych chęci, wszystko się jakoś zaplątywało. 

I w czasie tej chorobowej drogi zauważyliśmy, że gdy mówimy do siebie wprost o naszych żalach, bólach, pretensjach, prośbach, to słowa nie ranią, bo mamy dobre intencje. Mówiliśmy, co czujemy i co nam nie pasuje. I okazuje się że to mówienie nie rani tylko pomaga, bo dajemy naszemu partnerowi, wiedzę i wreszcie on wie, dlaczego my tak i co nas  boli i co przeszkadza.

Gdybym to wszystko wiedział wcześniej… Teraz dopiero to widzę. Teraz naprawdę  rozumiem. Teraz naprawdę to czuję. Teraz umiem docenić.

Gdy jest się razem przez lata i każdy z nas robi, wykonuje, różne zadania i prace domowe, oczywiście swoją część, to nam, tej drugiej stronie wydaje się, że jest to normalne, bo tak jest od lat i w tym, że ta druga osoba załatwia masę domowych spraw, nie ma nic wielkiego.

A gdy się zdarza tak jak teraz u nas, że Basia odeszła i Basi już nie ma i teraz ja muszę sam wszystko robić, również to co robiła Basia, to dopiero teraz widzę, jak tego było dużo. My taki stan traktowaliśmy jako coś normalnego, tak zawsze było i tak nam było dobrze i nikt nikogo nie wykorzystywał i wszystko było uczciwie i sprawiedliwie podzielone!

A teraz, gdy ktoś pomaga mi w tych wielu sprawach, które robiła Basia, jestem mu bardzo   wdzięczny i bardzo mu dziękuję. Basi też dziękowałem ale tak jakoś z rozpędu i nie zawsze, a czasem nawet się denerwowałem, że to wszystko nie na czas… A przecież Basia też miała swoje sprawy do załatwienia i mogło się tak zdarzyć, że np. zapomniała – tak jak ja – zapominałem.

Teraz doceniam bardzo. Teraz dziękowałbym cieplej.

Teraz dziękowałbym z całego serca, nie tak po wierzchu.

Tak… Dziękował bym z serca… Niestety za późno.

„Śpieszmy się kochać ludzi

Tak wcześnie odchodzą”

Ksiądz Jan Twardowski.

Ps. Już po odejściu Basi znalazłem taką jej karteczkę: …poprosiłam Rysia, by mi mówił co czuje i kiedy ja się powtarzam…

Powtarzanie było dla mnie jakimś irracjonalnym problemem, bo ja, że się powtarzam, o tym nie wiedziałem. Dowiedziałem się o tym dopiero po 35 latach od Basi i że to jej przeszkadza. Basia też się powtarzała ale dla to mnie nie był problem. Powtarzanie się, co to za problem? A jednak problem, bo to dla Basi ważne.

I ustaliliśmy więc, że będziemy sobie o naszym powtarzaniu mówić, bo jeżeli to jest problem, to przecież można go od razu rozwiązać. Mówić. Już pod koniec naszej drogi Basia powiedziała: Rysiu, chciałabym mówić więcej o sobie i byś ty mnie słuchał.

 Dobrze Basiu, tak zrobimy.

 I zaczęliśmy próbować.

Czy kłótni, awantur, napięć, nieporozumień w trakcie choroby można uniknąć? Nie!

Wiem jednak, że warto próbować. A teraz – już wiem, że gdy po 10, 20, 30, a może nawet czterdziestu latach, nie umiesz powiedzieć kocham, pocałować i objąć, nie umiesz przytulić i pogłaskać, nie umiesz wydobyć z siebie ciepłego uśmiechu, nie umiesz powiedzieć nic się nie stało… Nie umiesz –  słowa… Zacznij pisać karteczki. Na stole, w kuchni, na łóżku, podłodze. Zacznij na nowo jak wiele lat temu: przytulać, całować, głaskać i patrzeć, jaka Ona ładna i jak pięknie się uśmiecha. Spróbujcie znowu zasnąć razem  – w swoim – starym wspólnym łóżku. Bo nic się nie zmieniło, bo nie jesteście starzy, bo ciało nie ma znaczenia, znaczenie ma dusza ponad ciałem. Śpijcie razem, jak dawniej. Zaakceptuj żonę po latach, bo nic się nie zmieniło. Akceptuj to, czego nie rozumiesz. I zmiany w ciele. I przytul się…

Wspólne życie może być piękne, gdy spróbujesz zrozumieć siebie i was. Zacznij rozwiązywać zagadkę, którą dla siebie jesteście.

Po odejściu Basi… 26.01.2021 we wtorek o godz. 18:36 w Wałbrzychu siedzę przy swoim biurku i piszę, a obok, w drugim pokoju Basi już nie ma.

Ale… dla mnie…

Ale… dla mnie…

Jest

Wciąż  Jest….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!