TYM RAZEM WAKACJI NIE BĘDZIE

Basia jest szykowana na kolejną operację HI – PEC. To nowa metoda leczenia nowotworów, o której głośno się mówi, podobno bardzo skuteczna (Dootrzewnowa Chemioterapia Perfuzyjna w Hipertermii, ang. HIPEC – Hyperthermic IntraPEritoneal Chemotherapy).

Radość – nie każdy się na taką operację kwalifikuje. 

Stosuje się ją tylko wtedy, gdy rak jest w jamie brzusznej. Otwiera się jamę brzuszną i wlewa podgrzaną chemię do 40 stopni i płucze przez określony czas wszystko co tam trzeba, wszystkie flaczki. Chodzi o bezpośredni kontakt z nowotworem, by chemia dotarła jak najgłębiej, tam gdzie ukrywają się komórki rakowe. Te na powierzchni raczka zabić łatwo.

Wycina się większe fragmenty raczka a te mniejsze się płucze. Tak, płucze! Trudno mi sobie to wyobrazić, ale nie jestem pewien czy chciałbym to płukanie zobaczyć!

Przed operacją znów należy zrobić badanie PET. PET to taka inna chemia, która też szkodzi i to bardzo. Basia pojechała do Wrocławia na HI – PEC  – ja zawieźć jej nie mogłem i znalazł się ochotnik –  z grupy wsparcia. Ochotnik Stasio Latuszewski.

Basia już we Wrocławiu w szpitalu – ja na Karłowicza, gorąca linia telefoniczna wciąż działa, dzwonimy do siebie wieczorami. Mimo, że przez cały czas choroby, dbam o siebie, jedzenie, spanie, regularne szczepienie się przeciw grypie, chodzę systematycznie do pani Beaty psycholog i inne….

Padam!

Jestem strasznie zmęczony, po wielu grypach, zapaleniu oskrzeli  – drugi raz w życiu półpasiec, choroby skóry, później przyplącze się jeszcze borelioza i łuszczyca. Z doświadczenia wiem: osoby współchorujące – proszę – dbajcie o siebie, nie rżnijcie bohaterów, bo – nawet gdy będziecie dbać to i tak was coś złapie, a jak złapie – wtedy będziecie mogli sobie powiedzieć: zrobiłem wszystko. Będziecie mieli wewnętrzny spokój, a to bardzo dużo. 

Śpię na okrągło – wstaję, coś jem, gdzieś dzwonię, zasypiam. Jestem w kiepskim nastroju, boję się, że pojawi się depresja. Nic mi się nie chce! Czuję – mówi mi to jakiś wewnętrzny głos, że w tej wewnętrznej psychicznej słabości, muszę się zanurzyć, że nie ma co grać bohatera, że organizm potrzebuje odpoczynku! Poddaję się tym głosom, całymi dniami chodzę po domu tylko w piżamie. Nie chce mi się przebierać, ubierać, próbuję coś czytać, oglądać. Nie mam w teatrze prób – to dobrze – Basia we Wrocławiu czeka na zabieg. Dzwonię do pani Beaty – tak – niech pan da organizmowi odpocząć – nie jesteśmy w stanie być cały czas na 100 % to naturalne, że mamy słabości.

Tak więc zmieniam tylko piżamy i próbuję coś czytać. W piżamie, na którą nakładam jakieś ubranie, chodzę do Stasia. Stasio to mój przyjaciel, który, chyba nigdy nie usłyszał, że nim jest. Szkoda, za późno. Trzeba przyjaciołom mówić, że nimi są, jak jeszcze żyją!!!

Stasio, który był kilka lat starszy ode mnie, miał niedaleko nas taką swoją komórkę, a właściwie warsztat, w którym było wszystko, co potrzebne jest do naprawienia wszystkiego. Stasio czytał wszystko i wiedział wszystko!

I zawsze nas wspierał.

Stasio, który później już po Basi zachorował na raka żołądka i już go nie ma z nami! Nie mam już mojego Stasia… od kilku lat chodzę na jego grób, a w rocznicę śmierci zawsze zapalam mu świeczkę. Takie odejścia bliskich osób, zawsze przypominają mi, że rak mimo, że jest chorobą przewlekłą, to jest chorobą śmiertelną!

A na pytanie dlaczego oni pierwsi a nie my, wciąż nie mamy odpowiedzi. I co robić by tak szybko nie odejść? Walczyć?

…Oni też walczyli, może siła jest w Nadziei, bo mimo, że powinno się odejść od razu – odchodzi się czasem lata… Minęły 3 tygodnie moich samotnych wakacji w domu, jadę po Basię do Wrocławia. HIPEC się nie udał. Otworzyli, zobaczyli, zaszyli.

Ciężko się jedzie z taką wiedzą – jak zachować się, gdy zobaczę Basię? Jak udać, że się nic nie stało?

Basia mówi: miałeś strach w oczach gdy przyjechałeś. Tak miałem. Jak sprawić, by niemożliwe stało się możliwe?

Jedziemy do domu. Kolejna smutna podroż. Powtarzam sobie w myślach: a jednak – na szczęście do domu. Tego samego dnia wieczorem gram w Świdnicy przedstawienie „Utopia”, muszę dojechać do domu, by później za chwilę pojechać do Świdnicy i zagrać.

Na tym przedstawieniu był mój kolega z Technikum Ogrodniczego, Marek Lipiński – udało się nam szkolną znajomość zamienić po latach na coś więcej – na przyjaźń.

Marek zapytał mnie po przedstawieniu: Rysiek, jak ty możesz grać w takiej sytuacji?

Mogę, chociaż grało mi się bardzo ciężko i wiem, że jeszcze nie raz tak będzie. Zauważyłem, że ciągle piszę o cierpieniu. Tak – na początku, cierpienie bardzo nas dotykało, potem, nauczyliśmy się z nim żyć.

Po przedstawieniu, już w domu postanowiliśmy coś zjeść, w domu nie było nic, pojechałem po pizzę. Przed pojechaniem do Świdnicy na przedstawienie, poprosiłem Basię, by zadzwoniła do pani dr. A, S. co dalej. Wiedza, co dalej daje mi siłę.

Nie udało się dodzwonić!!!

Na drugi dzień gramy w Nowej Rudzie, chyba pierwszy raz w życiu robię warzywne zakupy – ustalając z Basią jak ma wyglądać świeża marchewka i nie tylko.

Przed drugim przedstawieniem telefon od Basi – pani doktor powiedziała co dalej, jest plan, jest nadzieja. Po czasie gdy medycyna znowu poszła do przodu okazało się, że to, że HP się nie udał to dobrze!

HIPEC podobno tak strasznie niszczy żyły i wszystko wokół, że gdy później chce się ponownie zrobić jakąś operację, to już jej zrobić nie można bo wszystko się rozsypuje i żyły się kruszą.

Każda operacja uszkadza, niszczy, czy ten HIPEC bardziej…? Nie wiem.

Rak jajnika jest bardzo rozsiany. Operacja ma sens jak się raczka wycina do zera, w wypadku raka jajnika operacja to ostateczność

I kto tu decyduje? Przypadek, Bóg, my? Pytanie, które sobie przez lata zadaję.

I tak bez wakacyjny rok minął.

RUDA SUŁOWSKA

Mała miejscowość w  Dolinie Baryczy, koło Milicza. Basia znacznie gorzej chodzi…

Mały hotel „Natura”. Jak okiem sięgnąć, wkoło stawy, karpie i inne rybki pluskają się w wodzie i cieszą się wolnością, jeszcze nie na patelni. Kraina stawów Milickich w dolinie Baryczy – największy kompleks stawów w Europie i ptasi raj! Tu w  Rudzie Sułowskiej wchodzę między stawy, w las, pola już sam. Basia w hotelu, bo z chodzeniem znacznie gorzej.

Samemu jakoś smutno i tak wewnętrznie pusto, mimo, że wkoło tyle życia, ptaków, wody ryb, lasów… Często patrzę w dal w wodę przed siebie – wtedy łatwiej zobaczyć, usłyszeć swoje myśli, łatwiej wykonać następny krok.

Jestem tu w naturze całkowicie sam a w hotelu „Natura” z Basią! Szukam bobrów, wiem, że tu są, zostawiają ślady, powalone drzewa, porozrzucane gałęzie, czy dadzą się zobaczyć na żywo?

Patrzę przed siebie w wodę w dal – Sam…. I wiem, że już tak będzie, będę wracał i opowiadał Basi co zobaczyłem, nie będzie już tak jak na Bornholmie, gdzie jednak czasem chodziliśmy razem.

Jedziemy razem, na wycieczkę dorożką w te stawy, w samo serce. Słuchamy opowieści przewodników, o rybach, lasach i ptakach chronionych, słuchamy o konflikcie obrońców przyrody z miejscowymi, pozdrawiają nas przelatujące dzikie gęsi.

Bardzo fajny był ten dorożkowy wypad w stawy. To są obrazy, które chciałbym zapamiętać na całe życie i chciałbym, by kiedyś podobne się powtórzyły i namalowały…

Obok hotelu restauracja, prawie na wodzie, ryby podawane tak, że nie przypuszczałbym nawet, że takie połączenia być mogą. Siedzimy sobie w tej restauracji wieczorem a ryby są tylko wykwintnym  dodatkiem do tego, co lubimy najbardziej, to długie niekończące się rozmowy. Zaczęliśmy je ponad 30 lat temu, ja jeszcze chłopak a Basia już moja dziewczyna.

A jednak pływają za nami te ryby bo i na Bornholmie i na pierwszych wspólnych wakacjach w Nowęcinie i w Jastrzębiej Górze – dziewczyna i chłopak, potem małżeństwo – rodzina,  Kuba, potem dołączą koty.

Basia dużo śpi, ja czytam na tarasie. Podczas każdej wędrówki zastanawiam się, co zastanę wracając?

Basia śpi a ja  – na jawie śnię zdrowe sny. Jest jeden sen, który śnię zawsze.…

By były następne wakacje.

Są.

HAMBURG.

Pierwsze wakacje sam na sam.

Jadę samochodem, by w razie czego szybko wrócić!

Jadę do mojej koleżanki ze studiów, Mirki Mikuły i jej męża Leszka, już na studiach byli parą.

Odnaleźliśmy się z Mirką po spotkaniu naszego studenckiego roku. Mirki na spotkaniu nie było, ale potem rozdzwoniły się telefony i ktoś dał  mi jej telefon. Zadzwoniłem, jadę.

Sam na autostradzie, sam na stacjach benzynowych, sam w kawiarni. Zawsze na wakacjach była przy mnie Basia. Pilot – moja GPS, gdy GPS-u  jeszcze nie było, skręć w prawo, potem prosto, na skrzyżowaniu dalej prosto, potem w lewo…

Głos mojej Basi, nie automat a człowiek, Basia która potrafi przeprosić jak się pomyli i popłacze z bezradności. Basia, z którą możesz porozmawiać, wypić kawę i zjeść ciastka.

Dojechałem do Hamburga, ale czy w życiu chodzi o samotne podróże, gdy się kocha i jest się kochanym?

Przywitanie. Łzy, kolacja, rozmowy o studiach, dzieciach polityce, emigrantach i o tym, jak pomysł na przyjmowanie tych emigrantów bez żadnych reguł zmienia nastawienie Niemców do nich.

Jest mi u Mirki i Leszka bardzo dobrze, dbają o mnie, odpoczywam, ładuję akumulatory… Wspaniały czas. Dziękuję Wam, Mirko i Leszku…

Wieczorami dzwonię do Basi i przesyłam różne hamburskie zdjęcia. Dzwonię w dzień i w nocy –  widzimy się w telefonach. Gorąca linia działa, widzimy co się dzieje w naszych domach – równolegle. Widzę swoje słoneczniki a Basia widzi Mirki i Leszka dom.

Nasze wieczorne telefony… Pytam zawsze o słoneczniki, sadzę je od lat, dla Basi, by były i codziennie cieszyły, nie tylko oczy.

Zadaniem słonecznika jest

  1. Uśmiechać się
  2. Robić za słońce
  3. Dawać spokój
  4. Radość pszczołom  
  5. Dawać pestki na jesieni 
  6. Być pokarmem dla wróbelków w zimie

Naiwne te sześć punktów wyżej, no nie? Ale tak u nas w domu było, zachowywaliśmy się czasem jak dzieci i cieszyliśmy się jak dzieci. ŚWIAT  idzie do przodu, czy znajdą lekarstwo na raka i czy my z Basią tego doczekamy?

Powrót. Prezenty – szczęście! Kolejne wakacje, których mogło nie być. Czy będą następne?

SZKLARSKA  I

Wyjeżdżam w Sierpniu do Szklarskiej Poręby. Sam. Szklarska blisko, trochę ponad 70 km, może trochę więcej. Basia czuje się na tyle silna, że może zostać sama.

Przywołuję teraz szklarskie wspomnienia sprzed lat i czuję się spokojny i szczęśliwy. Wspomnienia, które w chwilach wspomnień stają się ciałem! W Szklarskiej zamieszkałem w dużym pensjonacie „Pory Roku”, który jest prowadzony przez całą rodzinę. W tym pensjonacie pracuje syn Bogusia Mrozka, którego poznałem kilka lat wcześniej w Szpitalu w Szklarskiej, gdzie dopasowywałem sobie aparat na bezdech senny. Jedzenie super, można dopasować godziny. Po śniadaniu kawa, przed domem na ławeczce, a jak deszcz pada, to chowam się pod wiatę i czytam i piję kawę dalej… Z Bogusiem latam po Szklarskiej bo on – szklarski człowiek. Zwiedzamy kościoły, cmentarze i rodzinne groby – bez Basi mogę je zwiedzać. Ośrodek zdrowia i z Bogusiem po recepty. Chodzę sam. Przed przyjazdem do Szklarskiej myślałem, że nie dam rady. Sam bez Basi, myślałem, że się zanudzę, że nie będę wiedział, gdzie pójść, co zjeść, co robić. Przez pierwsze dni prawie nie wychodziłem, na okrągło spałem. Dawało znać o sobie ogromne zmęczenie.

Któregoś dnia poszliśmy z Bogusiem do muzeum Gerarda i  Carla Hauptmanów, bardzo chciałem to muzeum zobaczyć! Zwiedzamy, na ścianach wiszą obrazy Vlastimila Hofmana, który przez wiele lat mieszkał tu w Szklarskiej. Nagle w którejś z gablot, widzę program z „Tkaczy” Hauptmana. W „Tkaczach” grałem wiele lat temu w Wałbrzychu okropnego urzędnika Pfeifera.

Pokazuję Bogusiowi ten program i  mówię, że  kiedyś w „ Tkaczach”  grałem  – Program wydaje mi się znajomy ale idziemy dalej,  po chwili wracam, coś mnie do tego programu ciągnie.

Boguś – mówię – to program z mojego teatru, z mojego przedstawienia, „Tkaczy” reżyserował Vovo Bielicki. Jak on się tu znalazł? Gdzie Wałbrzych, a gdzie Szklarska?

Przypadek, że teraz tu w muzeum Hauptmanów mój teatralny program – ze mną?

Rysio, który Opolu w bramie z kolegami przestał bezczynnie lata, już za życia staje się muzealnym eksponatem i  przechodzi do historii. U noblisty, w jego domu bo tu w tym muzeum, zanim ono nim się stało –  był dom  i park Hauptmanów. Przez kogo zostałem wybrany, by obok noblisty i jego brata Carla, który przetłumaczył „ Chłopów” Reymonta  na ławeczce w parku sobie z nimi posiedzieć?

Jestem teraz myślami z Basią i z Hauptmanami. Tu ze Szklarskiej myślą wędruję do Wałbrzycha. Łączę światy, Szklarską, dom, Wałbrzych, przeszłość i przyszłość i chorobę.

Choroba powoduje, że zaczynam bardziej rozumieć życie. Nie pędzić od świąt do świąt, od śniadania do kolacji. Być w parku Hauptmanów, siedzieć i trwać.

Rudy kot wita mnie po wyjściu od Hauptmanów, opowiadam o nim wieczorem Basi w telefonicznym raporcie. Rudy kot podobny do naszego Jean Pola łączy Basię i mnie. I te słoneczniki, które zostały posadzone dla Basi i  których nie pokonała groźna wałbrzyska burza, wiem z telefonicznego wieczornego raportu i maliny i jeżyny i ogórki i cały ten nasz rajski ogród – jak park Hauptmanów. To nas łączy!

Czas szklarskich wakacji się kończy, mam wrażenie, że byłem dłużej, niż byłem naprawdę – dni się wydłużyły, a jednak wszystko jest w głowie.

Żegnam się z Bogusiem, jego żoną Anią i z wszystkimi dobrymi duchami, które tu się mną opiekowały. Do widzenia Tereso, Wojtku, Aniu, Piotrze, Agnieszko, Robercie, Olku, Aniu i Pawełku…

Jestem gotowy do walki i drogi.

I ta myśl, która zawsze mi towarzyszy: czy tu jeszcze powrócę???

Minął rok, jadę z Kubą do Szklarskiej.

SZKLARSKA II

Krótka. 4 dni.

Tę Szklarską dostałem od Kuby prezencie na Boże Narodzenie, pod choinkę. Pod choinką czekała na mnie koperta a w niej:

Rysunek 3 Mój syn zaprosił mnie na wakacje

Takie kartki, listy, wymyślone czeki pieniężne, dyplomy, umowy z synkiem kochanym na wypłacanie kieszonkowego były wieszane na ścianie u Kuby w pokoju. Zaproszenie od Kuby  powiesiłem sobie w moim pokoju i w garderobie w teatrze. To też nasza rodzinna tradycja.

Jedziemy, jestem szczęśliwy. Udało się. 

Dorosłe wakacje z synem…

Jedziemy i gadamy w samochodzie w pokoju i cały czas w Szklarskiej. Gadamy pijąc kawę, takie samo gadanie jak z Basią, a więc to jest rodzina – gadanie. Ile w Kubie jest Basi a ile mnie? Rozmawiam z Basią w Kubie, czy z samym sobą?

Rodzina to coś więcej niż matka, ojciec i syn, niby banał, ale…

Pokazuję Kubie moje miejsca z zeszłego roku, które sobie obcykałem. Wszystkiego wędrując  nie da się zobaczyć, 4 dni to za mało, dlatego niektóre miejsca zwiedzamy samochodem. Chcę mu wszystko pokazać, cały poprzedni zeszłoroczny czas.

Jesteśmy razem, to dla mnie najważniejsze.

Bardzo lubię rozmowy z Kubą, dużo podczas tych rozmów się uczę. Kuba młodszy i ma w sobie inny – młodszy czas – dlatego różnimy się w poglądach, a właśnie o to chodzi, by się umieć różnić, wcale nie takie łatwe z młodszym. Często pytam Kubę, co on by zrobił na moim miejscu i jak to widzi.

Patrzeć na siebie oczami syna i rewidować swoje poglądy, albo utwierdzać się jeszcze bardziej w swoich.

Dialog.

4 dni minęły. Jest koniec czerwca, początek lipca. Mało ludzi. Lubię tak, łatwiej zebrać  myśli. Kupujemy jeszcze prezenty, to nasza rodzinna tradycja, tak jak wysyłanie kartek. Z każdego wyjazdu zawsze jakiś prezent, może być drobiazg. Kartki – będę wysyłał zawsze nawet, gdy kartek już nie będzie…

Jeszcze tylko oscypki, bo Basia bardzo je lubi i do domu. Czy tu jeszcze powrócę?

SZKLARSKA III

Ten sam rok, połowa sierpnia.

Jadę, jest bardzo ciężko i nie wiemy, czy się uda później wyjechać. Myślimy, że będą to nasze ostatnie wakacje.

Basia: musisz jechać, by nabrać sił na ostatni czas!

Na odejście, na śmierć. Tak, mówimy o tym otwarcie, tu już nie ma miejsca na konwenanse.

Pani Beata mówi, żeby mówić o śmierci… W ostatniej drodze też potrzebne są siły…

Dlaczego myśl o śmierci? Jest tak:

Chemia działa, czyli leczy, gdy nawrót choroby następuje po 6 miesiącach, czasem bywa tak, że nawrót pojawia się dopiero po roku, a czasem nawet po kilku latach. Jeżeli choroba wraca przed upływem 6 miesięcy to znaczy że chemia przestała działać. Podczas ostatniej chemioterapii organizm Basi dawał znaki, że już nie daje rady. Ostatniego kursu, a może nawet dwóch, już nie podano. Zaraz po ostatnim kursie, marker zaczął rosnąć gwałtownie, a to znaczy, że choroba wróciła przed magicznym okresem 6 miesięcy! Marker może mieć to do siebie, że jak zaczyna rosnąć, to coraz szybciej zasuwa, a właściwie podwaja się jego wartość np. jest 20, potem 40, potem 80, 160 i to jest medyczna zasada, która jak zwykle w życiu nie zawsze się sprawdza.

Tak ale to jedna z wielu dróg, markera, jedna z jego wielu ścieżek. I nie zawsze tak musi być! U Basi tak było ale z markerem jak z życiem, bywa różnie.

Wiele opcji i wersji.

Te wszystkie te moje medyczne opisy nie są dokładne. Tak to zapamiętałem. My pacjenci czasem całkowicie inaczej wszystko zapamiętujemy. A czasem nawet wymyślamy nowe teorie. Ale właśnie ta nieprzewidywalność markera powodowała, że nic nie jest pewne więc zawsze jest i była Nadzieja.

Pamiętajcie o tym lekarze: my lekarzami nie jesteśmy i często się nam coś myli.

Dokładniej nam tłumaczyć? Może.

Zawsze na początku leczenia daje się najsilniejszą chemię, a potem słabsze. Przerwana chemia – nie można podawać dalej chemii – organizm już nie reaguje, czy ta słabsza, która będzie podana zadziała? Zaczęło się odliczanie? Może…

– Rysiu, jedź na wakacje!

Pojechałem… Powtarzam sobie miejsca w których już byłem rok temu i te, które zwiedzałem z Kubą. Lubię być tam, gdzie byłem już kiedyś. Nie przeszkadza mi chodzenie swoimi starymi śladami – zawsze mam świeże myśli.  Mam takie miejsce, w którym zawsze staję i patrzę w dal… Stoję i patrzę. Ludzie, którzy mnie mijają, myślą pewnie: stoi zawsze w tym miejscu i patrzy, może malarz, może dziwak?

Patrzę i widzę, jak krajobraz się zmienia, mimo że ten sam i w tym samym miejscu…

To nie jest odkrywcza myśl! Wiem! W nocy spod wyciągu dzwonię do Kuby i wysyłam zdjęcie. – Byliśmy tutaj, pamiętasz?

Na kawowej ławeczce, gdzie czytam i piję kawę, prowadzę „biuro zaległej korespondencji”:

dzwonię do wszystkich bliskich, do których nie zdążyłem zadzwonić, wysyłam smsy, emaile i  zdjęcia. Do Multi Kulti, Chłopców z Ferajny i do nowych i do nie – zrzeszonych!

Wróciłem. Szczęście. Sytuacja się poprawiła, czekała na mnie Basia, słoneczniki i maliny, groszki, jeżyny i cały nasz rajski ogród.

Czy będzie kolejna Szklarska?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!