CORAZ KRÓTSZE I BLIŻSZE WAKACJE

Przychodzi taki czas, że już nie potrzebujesz kolejnej rozmowy o chorobie i nie chcesz opowiadać jak z nią walczysz. Potrzebujesz rozmowy o życiu, nie o śmierci. Chcesz rozmawiać o kotach, jedzeniu, polityce, filmie i kto z kim.

Wspierające telefony już ci są nie potrzebne! Żyjesz z chorobą  i to jest teraz – twoje życie.

Nie chcesz już mówić o chorobie, choć wiesz, że twoi bliscy się martwią i chcą wiedzieć, jak u was jest… Na ulicy spotykasz przyjaciół, więc powtarzasz w kółko, co się u was dzieje.

Oni chcą wiedzieć, ty już nie chcesz mówić! Oni nie wiedzą, jak się w takiej sytuacji znaleźć i wszyscy jesteśmy w jakimś klinczu.

Co robić?

– mówić wprost. Sorry, dzisiaj nie mogę mówić!

Zrozumieją.

Albo: Rysiu, nie mów co było, mów co teraz!

Tak zrobiła Magda Żuchowska. I rozmawialiśmy o kotach, o zimnym maju i o wielu innych sprawach – no i o nadziei,  że wciąż ją mamy – chociaż każdy dzień, przybliża nas tam…

I tak: po rocznym poszukiwaniu choroby, po spadających płytkach, po wielkiej ilości sterydów zjadanych przez Basię, immunosuppressantów i innych tabletek od wątroby, których w sumie było ponad 40 dziennie, po dwóch pobytach w szpitalu z powodu spadających płytek i transfuzji tych płytek, po licznych badaniach – USG i tomografach, badaniu wątroby, po operacji zwiadowczej ( laparotomii ), po zaszywaniu niegojącej się  rany po  tej laparotomii, po informacji, że rak w 3 stadium w skali 1 do 4, po operacji we Wrocławiu, która ma załatwić sprawę lecz się nie udała, po 4 kursach chemii, po kolejnej operacji we Wrocławiu, która się udaje –  i wszystko kobiece wycięte, po kolejnych cyklach chemii – jeden cykl –  6 kursów  – co 3 tyg.…

Sytuacja się poprawia.

Nikt nie wierzył! Chorobowe życie się uspokoiło. Postanawiamy wyjechać na krótkie wakacje.

GOWORÓW

Mała miejscowość w kotlinie Kłodzkiej koło Wałbrzycha – być blisko domu, by w razie czego –  do szpitala.

Zamieszkaliśmy w pensjonacie Terra Sudeta – w japońskim pokoju. Japoński pokój to nie ekstrawagancja, były pokoje w rożnych innych stylach. Koniec sezonu. Tanio.

Zamówiliśmy całodzienne jedzenie, by odpocząć!

Ten rok dla Goworowa był rokiem wyjątkowym. Goworów zajął pierwsze miejsce na najbardziej zadbaną wioskę  na Dolnym Śląsku.

W Goworowie wybudowano parking. Odremontowano kościół, pomogli parafianie i ksiądz.  Wszystkie domy zadbane i pomalowane. W przygotowaniu budowa stadionu. Wszyscy mieszkańcy z którymi rozmawialiśmy, byli bardzo dumni z pierwszego miejsca, parkingu, odmalowanego kościoła i sklepu – dumni z tej swojej małej ojczyzny!

Goworów. 

Spokój cisza, pierwsza kawa – na tarasie, do niej śliwki mirabelki, które zabrałem z domu by się nie zepsuły. Jestem szczęśliwy, z kubkiem kawy w ręku, mirabelkami, które połykałem bez pestek.

Nie, nie byłem zmęczony  –  godzina jazdy z Wałbrzycha – po drodze, kawa. Jadąc do Goworowa jeszcze nie wiedziałem, że każde następne wakacje będą się skracać i w kilometrach i w czasie!

Wychodzimy z pokoju by zbadać teren – do sklepu, tam wszystkiego się dowiemy. Cisza. Koniec wakacji. Pusto, nałapiemy zdrowych myśli. W sklepie kupuję piwo, to tradycja zawsze na wakacjach wypijam piwo albo dwa – następne znowu za rok w innym miejscu…

Będzie jeszcze kiedyś piwo?

Już wszystko wiemy, sklep to jednak baza danych. Jutro dożynki w kościele i msza a po mszy kawa, herbata i domowe ciasta. Pójdziemy. Domowe ciasta. Super!

Idziemy przed siebie, jak tu czysto. Polacy potrafią. W każdym domu  pieski – owczarki niemieckie szczekają, śliczne czarne, duże, pewnie jakiś goworowski ród?

Uwielbiamy psy!

Właścicielka naszego pensjonatu to Polka mieszkająca w Szwajcarii, skrzypaczka, która do polski przyjeżdża co jakiś czas, jej  mąż to Francuz.

Idziemy przed siebie… O, jakiś stary pałac – zamek – napis „wynajmujemy pokoje” Oglądamy sobie z zewnątrz, a potem dzwonimy do drzwi. Nikt się nie pojawia. Cicho. Idziemy więc oglądać dalej, wychodzi właściciel i zaprasza do środka.

Okazuje się, że jest fryzjerem z NY i kupił sobie ten zamek, bo chciał na powrót mieszkać w Polsce. Po zniszczeniu wież w NY, gdzie blisko miał salon fryzjerski i zaczął plajtować!

Dom pełen obrazów, różnego artystycznego wyszukanego szkła. Dopuścił nas do swojej tajemnicy. Siedzieliśmy u niego na przeszklonej werandzie, a potem pokazał nam swój salon fryzjerski, przeniesiony z NY czarno – biały. Nie wiem jakie są salony fryzjerskie w NY. W NY byłem, ale do salonów fryzjerskich nie zaglądałem.

NY  w Goworowie… Wielki świat w małej zapomnianej przez świat wiosce.

Bardzo fajnie u niego było. Idziemy do domu – spać. Owczarki niemieckie do nas ogonkami machają, czyżby już przyjaźń?

Rano msza, po mszy kawa, herbata, domowe ciasta i lemoniada, bo są i dzieci. Namiot wypełniony mieszkańcami. Rozmawiamy, poznajemy zasady i prawa, które w Goworowie rządzą – myślami wracamy do naszych zdrowych dawnych wakacji.

Z rozmów dowiadujemy się, że zawitało tu na stale wielu dziwaków i kolorowych ludzi. O fryzjerze z NY już pisałem i francusko – polskich właścicielach naszego pensjonatu, ale okazuje się , że jest tutaj tłumacz angielskich kryminałów z Wrocławia, inżynier ze Słupska, który tęskniąc za świeżymi rybami sprowadza je sobie kurierem z nad morza.

Wielki świat zamieszkał w małym Goworowie, jaka energia tu tych freaków sprowadza?

W Międzygórzu oglądamy szwajcarskie domki, które budowała hrabina Marianna Orańska.

Jadę samochodem powoli w dół, a Basia wśród domków sobie chodzi i robi jak zwykle super zdjęcia. Jeszcze sama chodzi – dzisiaj robienie zdjęć przechadzając się wśród domów jest już niemożliwe…

Wyjazd z Goworowa rano, po czterech dniach pobytu, po drodze jeszcze muzeum zapałek w Bystrzycy Kłodzkiej. Nie pamiętam z muzeum nic, tylko to, że w holu tuż przy kasie, był album Bystrzyckich Amazonek. O Amazonkach wtedy nie wiedziałem prawie nic!

Wiedza o Amazonkach bardzo mnie buduje, może po to pojechaliśmy do muzeum, by zobaczyć nie historię zapałek, tylko Amazonek? Po drodze jeszcze muzeum papieru w Lądku Zdroju, by dowiedzieć się, jak kiedyś cierpliwie czerpało się papier. Były jeszcze cmentarze, przy różnych kościołach, czasem przy drodze, kiedyś uwielbialiśmy je zwiedzać, teraz za bardzo to boli. Lubiliśmy między grobami chodzić i odczytywać losy tych, którzy już w ziemi.

W dniu wyjazdu znalazłem niedaleko pensjonatu na ostatnim krótkim samotnym spacerze dziką miętę. Deszcz pada, ja zrywam ją i zanoszę do samochodu, mokrą z korzeniami – posadzę ją sobie w ogródku. Podczas powrotnej podroży cały samochód pachnie wilgotną miętą. Goworowska mięta przyda się, gdy pojawią się mdłości w Wałbrzychu!

I tak wrócił w naszych wspomnieniach ostatni zdrowy Bornholm, a zaczął się pierwszy chory Goworów. I tak jak na Bornholmie byliśmy chorzy nie wiedząc o tym – ale szczęśliwi, to teraz w Goworowie, jesteśmy już chorzy a mimo to szczęśliwi. Bo szczęście nie zależy od choroby lub jej braku, tylko od nas.

I tak nasza zwykła choroba powoli stawała się niezwykła, jak mówi siostra Filipa.

Goworowskie wakacje były po półrocznym urlopie na poratowanie zdrowia.

Koniec naszych 4 dniowych wakacji. Udało się: zmusiliśmy naszego raczka wysiłkiem Basi, Kuby, moim, lekarzy, „ Chłopców z Ferajny” i całego „Multi Kulti” i wielu innych dobrych duchów, by z zabieraniem Basi do świata umarłych trochę jeszcze poczekał.

Tak czułem wtedy i tak czuję dzisiaj…

Wtedy, na początku choroby, wszyscy byliśmy pewni mimo wiary i nadziei, że to już! Wszystkie wyniki, statystyki wskazywały, że dalszego ciągu nie będzie i wszyscy pomyliśmy się.

Szczęście w Goworowie!

Byłem z Tobą,  Basiu, wtedy szczęśliwy w Goworowie i jestem szczęśliwy teraz, jak ten nasz Goworowski czas wspominam. 

Dziękuję Ci Basiu. 

Po powrocie z Goworowa – pierwszy dzień w pracy… Tak, Basia wróciła do pracy.

PRACA

Radość, przez łzy, wszyscy płaczą!

Z tego całego pierwszego dnia, który mi Basia dokładnie opowiedziała, pamiętam tylko tyle, że wszystkie Basi koleżanki, które były tego dnia w sądzie, założyły korale, które Basia im wcześniej zrobiła. Łzy wzruszenia i – jeden wspólny kobiecy płacz jak w tragedii greckiej. 

Chór!

Radość, nadzieja i wiara, że teraz to już wszystko będzie dobrze!

Jak zaczęłam robić korale…

Zanim rak został wykryty, już robił spustoszenie i niszczył końcówki nerwów. To spowodowało tzw. polineuropatię nowotworową, czego wynikiem jest bardzo słabe czucie w rękach i nogach –  chodzenie bardzo męczy i boli.

Wydaje mi się, że jeden z lekarzy opisał mi to tak – jakby elektryczny kabel wielożyłowy, na końcówkach nie miał żadnych zabezpieczeń i te wszystkie kabelki zderzają się nawzajem i to właśnie powoduje ból i w nogach i rękach. Nogi i ręce są bez czucia. Polineuropatia nie zatrzymuje się. To postępowanie  polineuropatii można ograniczyć przez ćwiczenia.

I tak pojawiły się korale. Robienie korali uspokaja, można się wyżyć artystycznie i cieszyć się radością obdarowanych!

Robienie korali jako naturalna terapia. Koralikowe ćwiczenia dłoni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!