WSTYDZĄ SIĘ

Mijają kolejne miesiące, tygodnie, lata. Czas płynie –  już siedem lat minęło. W tym siedmioletnim czasie przeżyliśmy wiele wspaniałych chwil i mniej wspaniałych – trochę gorszych i naprawdę złych. Były dni złote, srebrne, szare i czarne. Te wszystkie doświadczenia to nasz duchowy skarb. Tak mogła by się zaczynać bajka, albo jej kolejny rozdział.

Minęło siedem lat chudych, tłustych i niespokojnych…

Ale to nie bajka – to nasze życie. My wciąż idziemy – do przodu, a z nami całe nasze Multi Kulti i Chłopcy z Ferajny… – mimo burz, wiatrów, i gromów wszyscy wciąż idziemy dalej ze świadomością, że każdy z nas, bez wyjątku, coś niesie.

Tak, wiem, te zdania wyżej może zbyt bajkowo brzmią, ale nie mam teraz ochoty na racjonalne konkretne opisywanie życia, mam ochotę na poezję, na bajkę, może nawet kulawą jak nasza droga teraz.

Życie nasze, całej naszej Trójcy racjonalne nie jest. Często zastanawiam się, jak to jest z tym sensem życia, tyle kolorów, tyle cudów i niedających się przewidzieć zdarzeń i to wszystko razem tak pomieszane i poplątane.

Od czasu zdarzenia z rowerkiem minęło ponad siedem lat.

Przypominam sobie teraz tych moich Chłopców z Ferajny, pogubionych, niezaradnych a przecież kochanych, dużo nie brakowało, by mi tego rowerka nie naprawili.

Pytanie, które będę zadawał sobie do końca życia: czy potrzebna była choroba?

Nie, nie była, można się uczyć świata – od siebie, z książek, z obserwacji mędrców i od proroków…

Przez te siedem lat – dużo myśli nowych o sobie, świecie, ludziach…

Przez te wszystkie lata nigdy nie miałem wątpliwości, że cały teatr mnie wspiera, każdy jak umie i potrafi. Chłopcy z Ferajny – rowerkiem – inni ciepłą rączką, słowem, gestem. Jest grupa, która ze mną często rozmawia i inna, która przechodzi obok, ze wzrokiem, który mówi wszystko i taka, która mówi – tylko ciałem!

Empatia… pojawiają, się cieplejsze gesty, oczy, słowa.

Widzę te oczy, gesty, spojrzenia…  czytam…  

„Cześć Rysiu” brzmi cieplej niż dawniej, zdania – krótkie zamieniły się w podrzędnie złożone, mówione są w legato, gesty są cieplejsze – spojrzenia więcej znaczą.

Często udawałem, że wszystko jest ok. A przecież nie było.

Myślałem, że tych słabych dni we mnie nie widać – przecież się nie skarżę.

Pewnego dnia Iwonka Skiba, nasza inspicjentka, moja przyjaciółka, powiedziała mi, że czasem podchodzą do niej moje koleżanki i koledzy i mówią: Dzisiaj Rikko… chyba coś „nie tego”… chyba coś się złego dzieje?

 A więc czytają mimo mojego udawania że ok.

A bywa i tak, że z Basią nagle, wszystko się rozpada. I myślę sobie wtedy, czy to – już – ten ostatni moment?

I pytają wtedy mnie – co się dzieje, a ja nie wiem co odpowiedzieć?

A Basia – jak rybka, której dolano świeżej wody, nagle dostaje skrzydeł i zaczyna płynąć, ale zawsze o jeden poziom niżej i niestety wolniej.

Wracam do wsparcia… coraz więcej go mam! 

I tak pewnego razu Karola Krawiec Pi-dżej (tak ją sobie nazywam, od czasu jakiegoś przedstawienia), któregoś dnia przed rozpoczęciem przedstawienia „Dzikiego” w kulisach jakoś tak dziwnie mnie palcem dotyka, jakby chciała się we mnie wwiercić –  coś tam na mnie jakby rysuje, po moim sweterku wuja Oswalda, którego gram i pyta:

– Co tam Rikko – jak tam twój ogródek?

Pyta o ogródek w zimie?

A ja wiem, że tu nie o ogródek chodzi.

I co ja mam jej odpowiedzieć, jak wszystko się wali i Basia-rybka coraz wolniej płynie i znowu nie wiem, czy to już…

A Basia znowu popłynęła w dół rzeki, ale wolniej i bardziej kulawo. A ja po przedstawieniu, które nie pierwszy raz musiałem zagrać z myślami „gdzieindziej” podszedłem do Karoli i powiedziałem:

– Dziękuję ci, Karola, za paluszek po sweterku – i oboje wiedzieliśmy o co chodzi.

Wiem również od Pani Beaty, mojej pani psychoonkolog, jak ważne są komunikaty zwrotne.

Wybaczcie, że wszystkich was nie wymienię, z imienia i nazwiska, widzę teraz was wszystkich i nie tylko z teatru.

Kolejny brak tlenu w wodzie i Basia-rybka znowu się dusi i topi.

Tak – Basia się dusi. Chemia, ta najsilniejsza, platyna, już nie działa.

Rezygnacja z platyny!

Na szczęście jest jeszcze czym strzelać jak mówi dr. Sokołowska.

Marker znowu rośnie.

7 cykl nowej słabszej chemii.

07. 01. 2019 – 7 – cykl – 1-  kurs. Słabsza chemia – Celix.

Ta chemia zwala Basię z nóg. Polineuropatia czterokończynowa się powiększa.

Basia gorzej chodzi – nóg i rąk już prawie nie czuje. Ma problemy z wejściem po schodach
do sypialni na górę. Chemia wypala jej dosłownie jamę ustną, w buzi ma żywe ciało, bez skóry,
nie może jeść, pić i przełykać, podczas jedzenia płacze. Wizyta u laryngologa:

 „ma pani oskórowane podniebienie i wewnętrzną stronę policzków”.

Antybiotyki i płyny uśmierzające ból.

Tak wygląda walka o życie.

Tak dziwne nietypowe objawy, po tej chemii? – dziwi się dr. A. Sokołowska, nikt inny po tej chemii takich objawów do tej pory nie miał, a więc Basia jest pierwsza. Tak – dziwne, nigdy nie wiesz co jest za ścianą i jaki będzie kolejny dzień. Ta nieprzewidywalność i nietypowość – nieraz ma dobre strony, bo to co nie powinno działać, działa i coś co nie powinno się zdarzyć – zdarza się. Nietypowe było działanie Platyny tak długo i tak skutecznie. Wiele Basi koleżanek w międzyczasie umarło, mając o wiele lepsze rokowania. Basia mówi: A miałam być pierwsza.

Nietypowe działanie Platyny przez siedem lat, może?

Basia strasznie się dusi, wejście na górę, do sypialni, to Golgota. Przesadzam? Nie! Nikt, kto nie słyszał jak to wchodzenie się odbywa i nie widział, nie uwierzy. Golgota – oczywiście w naszej ludzkiej skali – nie w skali Chrystusa-Boga!

Po każdym wejściu na górę sapiąc i dysząc, złamującym się głosem mówi: No – jeszcze jeden dzień przeżyty.

A więc wciąż walczy i chce żyć, kładzie się spać nad ranem i zasypia, a ja słyszę jej jęki  przerażające, wydobywające się z jej ciała jęki, jakich nigdy w życiu nie słyszałem.

Bywałem, w różnych szpitalach, na różnych oddziałach, odwiedzałem chorych i słyszałam różne przerażające jęki, charczenia, sapania i wycia.

Leżałem nawet na OIOMie, ale takich przerażających, wydobywających się jakby z podziemi jęków, głosów nigdy nie słyszałem! Gdybym je nagrał, nadawałyby się do najstraszniejszego horroru.

Basia śpi, a jej ciało jęczy. Ja nie śpię, nie mogę zasnąć, znowu myślę – to chyba teraz.

To ciało Basi krzyczy – Rysiu – umieram – ratuj mnie! Biorę kolejną tabletkę ziołową na uspokojenie i nie zasypiam.

Dopisane 23.02.2021 podczas kolejnego czytania i poprawiania oczywiście w Szklarskiej…

Wiem, że podczas ostatniej nocy w szpitalu Basia całą noc mnie wolała, bo bardzo się jej chciało pić.

Rysiu, Rysiu…

A mnie przy niej nie było, a tak bardzo chciałem przy niej podczas odchodzenia – być…

Niestety nie udało się pójść do hospicjum, gdzie to bycie przy niej było by możliwe.

Być przy ostatnim wdechu, bo wdech podobno jest ostatni nie wydech.

„Wdech… jakby ostatnia porcja tlenu była potrzebna do zanurzenia się w wieczności”

Jak powiedziała w jednym z wywiadów Marta Przybyła, gdy opowiadała o swojej książce „I dam wam serce nowe”.

Nie jestem w stanie zmusić Basi by poszła do lekarza – dusi się – wciąż. Wiem, że nie ma już siły. Nigdy, przez ponad 35 lat naszego małżeństwa, do niczego jej nie zmuszałem i wiem, że nie będę jej zmuszał teraz! Tak chce i tak ma być – Basia ma być wolna. Za dużo wycierpiała, ja ją rozumiem i wiem, jak od lat ta choroba ją niszczy. Rozumiem, że nie chce do lekarza i do szpitala!

Kaszle, mówi, że jej przejdzie. Ja wiem, że nieraz cierpiała bardziej po tych rożnych operacjach, chemiach a zwłaszcza na początku choroby, kiedy był w domu aparat tlenowy i naprawdę się dusiła wtedy…

– chcę umrzeć! Mówiła… 

Nie! Nie będę jej zmuszał. Jestem w tej chorobie cały czas i widziałem przez te wszystkie 7 lat jak cierpi. Rozumiem ją!

Dla mnie najważniejsze jest teraz, że widzę jak ona walczy, nie tylko przez konsekwentne branie leków i chodzenie do lekarza. Widzę ducha walki!

Bardzo to dla mnie ważne, takie informacje mi pomagają.

– musisz Basiu mieć silną wolę i walczyć…  Mówią.

– Zapomnij o sile woli. Ty widzisz chorego z boku, ze swojego zdrowego ciała i duszy. Łatwo się mówi –  ty nie musisz walczyć. Ty robisz lekko kupę – jesteś zdrowy, możesz wszystko jeść,  nie wymiotujesz, nie masz zaparć, mdłości, masz swobodny oddech i wdech i chcesz, by ten twój ukochany – ciężko chory, żył dla ciebie i dla twojego sensu życia. Pomyśl czasem o nim.

Ja tę naszą opowieść, piszę nie od początku. Skaczę – jak życie.

Trafiliśmy do lekarza w hospicjum po recepty, a nie po diagnozę –  co z tą słabością i kaszelkiem.

Diagnoza – obustronna zatorowość płucna. Słyszę i jeszcze tego nie rozumiem. O raku już wiem wszystko, mogę leczyć. Podobno nawet bardzo precyzyjnie opowiadam o zawiłościach choroby.

O zatorowości nie wiem nic. Podobno można umrzeć w każdej chwili.

Dobrze jest czasem czegoś nie wiedzieć.

Basia wielu rzeczy nie wie, nie mówię jej i wiem, że dobrze robię. Nawet gdyby chciała, to jej nie powiem. W domu to ja jestem lekarzem i słucham tylko swojej intuicji.

Kardiologia, OIOM godz. 20

Za pół godziny zaczyna się próba tekstowa spektaklu „Na Boga!”, dzwonię, że nie przyjdę, mógłbym, bo szpital już zapewnia fachową opiekę, ale ja-lekarz przekazałem Basię innym lekarzom i mogę im coś doradzić. Basia najważniejsza.

Ordynator: „pan o tej chorobie wie więcej niż my!”. A jednak jestem lekarzem pierwszego domowego kontaktu!

Wiem, że w teatrze mi wybaczą. Grupa wsparcia wciąż się zacieśnia, a poza tym nie nadużywam tej chorobowej sytuacji.

Dowiaduję się, że po jakimś czasie, jak się sytuacja ureguluje, Basię przeniosą na inną salę. Mam 2 godz. zostać i czekać, czy jechać do domu i układać cały bałagan, który po nagłym wyjeździe do szpitala jest w domu? Jadę, nikt porządku w domu za mnie nie zrobi!

Wracam do szpitala wcześniej. Basia telefonuje, że już ją przenieśli, sala nr 306. Dobrze, że pojechałem, bo mogłem wziąć rzeczy, których nie wzięliśmy do szpitala rano.

Po każdym powrocie ze szpitala wszystkie rzeczy do prania – potem Basia pakuje torbę na wszelki wypadek, gdyby trzeba było jechać nagle do szpitala, a jak wszystko idzie dobrze, zgodnie z harmonogramem, to po kolejnej chemii torba jest przygotowywana i czeka na następny kurs, jak karetka pogotowia na stadionie podczas meczu albo koncertu rockowego!

Okazuje się, że na OIOMie  jest siostra-oprawca i pielęgniarz-sadysta, który wiezie Basię na inną salę. Nie jestem w stanie tego okrucieństwa niczym sobie wytłumaczyć!!!

Pani z Sali, na którą Basia się dostała: Potraktowali panią jak worek ziemniaków.

Gdy to słyszę, krew mnie zalewa.

Basia mówi: nie rób awantury, ty pojedziesz, a ja tu zostanę.

Jestem innego zdania. Nie można się dać tak traktować. Gdy nie następuje interwencja, żaden z lekarzy, którzy są wyżej, np. ordynator, o takim zachowaniu Siostrzyczki nie Miłosierdzia i pielęgniarza – wózkarza z hurtowni ziemniaków, nie dowiedzą się nigdy! Bezsilność i bezradność ciężko chorych pacjentów, którzy nie mogą się obronić. Nieludzkie!

Kończę. O lekarzach i służbie medycznej w innym rozdziale.  

I jeszcze raz wracam na OIOM.

O cholera, Basia leży na tej samej Sali, na której ja leżałem wiele lat temu i w tym samym miejscu pod oknem, podłączona do tych wszystkich aparatów, monitorów, rurek jak ja wtedy.

Przypadek, magia? Nie próbuję sobie tego tłumaczyć. Magia nic nie daje, tylko fałszuje rzeczywistość.

Magiczne myślenie, które raz pomaga, raz nie.

Dzisiaj racjonalizm! Plany na przyszłość? Nie ma, tylko tu i teraz. Tylko to jestem w stanie ogarnąć.

Mój i Basi OIOM.

Różnica między mną a Basią jest taka, że ja wtedy na tym OIOMie znalazłem się zdrowy, nagle wyrwany z życia, nie wymęczony chorobą. Byłem całkowicie świadomy w jakim stanie i miejscu jestem. Basia wymęczona chorobą tego nie wiedziała, nie zdawała sobie sprawy, że w każdej chwili może umrzeć. Ja taką świadomość miałem! Ja wiedziałem, że mogę umrzeć a Basia myślała, że będzie żyć. Na szczęście nie umarła. Kolejny cud?

Wracam do domu. Smażę sobie rybę pierwszy raz od wielu lat – dobra – jednak potrafię pod dyktando  Basi – Rysiu zrób tak, masło klarowane rozgrzej… Dobra rybka, jednak umiem gotować i  usmażyć. Jestem padnięty. O 2 w nocy powtarzam sobie tekst  „Na Boga!” znam go bardzo dobrze, bo gramy to przedstawienie już 7 lat, ale jak się denerwuję, to tekst ucieka mi z głowy. Tabletki ziołowe na uspokojenie nie pomagają. A może pomagają, bo przecież nie wiem, jak bym się czuł gdybym ich nie brał.

Rano próba. Czuję, że wszyscy aktorzy i cały zespół jest ze mną. I znowu dużo ciepłych gestów, słów, spojrzeń.

Ot np. Asia Łaganowska, obejmuje mnie, przytula. Super, bardzo mi to ciepło teraz jest potrzebne.

Próba ciężka, znam tekst, a sypię się „jak bura suka” – to tak po naszemu się mówi, gdy się mylisz w tekście. To z nerwów!

Tych gestów, ciepłych, empatycznych spojrzeń więcej. Marcin Prokop, akustyk: Cześć Rysiu  w tonacji c. dur. Czuję to ciepło. To „cześć Rysiu” – to: jesteśmy z Tobą. Każdemu staram się wysłać komunikat zwrotny.

Marcin, dziękuję ci za wsparcie. „Rysiu my cię tu wszyscy wspieramy”. Tak – to moje Multi Kulti.

Przeżyłem próbę. Przedstawienie zagrałem mówiąc tylko tekst. Nie wiem jak wyszło, chociaż wiem z doświadczenia, że jak aktor jest w ciężkiej sytuacji, to często gra dobrze, nawet bardzo dobrze. Dlaczego tak się dzieje, nie wiem. Nie badałem – nie jestem psychologiem.

Drugiego dnia grało mi się lepiej, może dlatego, że sytuacja się uspokoiła?

Kolejne wizyty w szpitalu. Basia już czuje się lepiej, krew zaczyna spokojniej krążyć.

We wtorek w teatrze jest zebranie całego zespołu. Omawiane są bieżące sprawy, nie podłączam się do dyskusji. Słucham.

Zebranie się kończy, zgłaszam się, bo chcę coś powiedzieć.

– Dziękuję wam za wsparcie, za próbę i przedstawienie. Chcę byście wszyscy wiedzieli, że widzę wsparcie każdego z was i to jest dla mnie bardzo ważne – bardzo to mi pomaga. Wybaczcie mi, gdy czasami już nie wytrzymuję i czasem jestem nieprzyjemny. Nie kończę –  słowa grzęzną mi w gardle.

Zapada cisza.

Nie chciałem by tak zabrzmiało.

Ążi, moja kochana Ążi, Andżelika Cegielska, łapie bluesa i zmienia temat zebrania i dzięki niej wracamy do rzeczywistości. Omawiamy dalej sprawy teatralne. 

Koniec zebrania.

Rozmawiam z Iwonką Skibą na korytarzu już po zebraniu. Gadamy sobie o życiu, podchodzi do mnie Irena Wójcik, głaszcze mnie po głowie, całuje w czoło i mówi: „Biedny Rysiu.” Staję jak wryty. Zawsze czułem, że Irena mnie wspiera – odbierałem zawsze pozytywnie jej wyciszenie, ale teraz ta  czułość. Tak, wszyscy uczymy się  i wyzwalamy się ze swoich zahamowań. Wszyscy idziemy dalej.

Moje kochane Multi Kulti.

Oszołomiony wylewnością Ireny podchodzę do niej i dziękuję. Zbieram się do szpitala po Basię i idę do swojej garderoby po rzeczy. Na moim „korytarzu Ryszarda Węgrzyna” (tak, mam swój korytarz w teatrze od wielu lat. Ten korytarz załatwił mi kiedyś, wiele lat temu, Sebastian Majewski na jakiś mój jubileusz.) spotykam moją kochaną Ążi C.

 – Rysiu, gdybyś kiedyś czegoś potrzebował, kiedykolwiek, to my z Pawłem…

– Wiem Ążi kochana, wiem, nie obawiaj się, jak tylko będę potrzebował, to się na pewno zgłoszę, już wiele razy korzystałem z pomocy bliskich, którzy zawozili Basię do lekarza, szpitala i na badania do Wrocławia. Ja  w tych sprawach nie mam oporów – proszę o pomoc! Aha i dziękuję ci, że po mojej mowie dziękczynnej, przerwałaś tę ciszę. Wiem, że to zrobiłaś świadomie.

Podczas rozmowy z panią Beatą, moją panią psychoonkolog, opowiadam tę historię z zebrania i o tej ciszy, której tak do końca nie rozumiem…

– panie Rysiu, oni pokazali panu, każdy na swój sposób, tak jak umieją, że są z panem, może się trochę wstydzą swoich uczuć i nie wiedzą jak się zachować jak pan im dziękuje. Nie wstydźmy się okazywać uczuć. Wsparcie to nie muszą być piękne słowa. To towarzyszenie…

Dopisane, nie pamiętam kiedy, kiedyś przy kolejnym czytaniu – poprawianiu….

Minęły, dwa miesiące. Październik.

Wracam z Rafałem „Kosą” Kosowskim z próby „Grety”, jedziemy moim samochodem, ja prowadzę i gadamy. Nagle tak jakoś wychodzi, że zaczynamy rozmawiać o odejściu Basi. Dojechaliśmy do teatru, stanęliśmy przed wejściem. I nagle się rozpłakałem, a Kosa, który mógłby być moim synem, pyta: Rysiu, mogę cię objąć? I objął mnie, a ja się uspokoiłem…

Minęło 16 miesięcy… Grudzień

Piotrek Tokarz na próbie mówi: wiedziałem co się u Ryśka w domu dzieje… z jego żoną, którą lubiłem.

Często byliśmy w garderobie razem.

Czułem się fatalnie, bo nie wiedziałem co mu powiedzieć.

„Wsparcie to nie muszą być piękne słowa. To towarzyszenie…”

Tak, pani Beata miała rację. Może się trochę wstydzą swoich uczuć i nie wiedzą, jak się zachować. Słuchajmy psychologów, oni często mają rację…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!